Rok temu działacze i szkoleniowcy zapowiadali wywalczenie minimum szóstej lokaty. Była na to szansa, bo kadra była mocna, zgrana i stabilna. Poważne kontuzje w ekipie sprawiły, że Łącznościowiec nie dostał się do play-off (pierwszej ósemki) i ostatecznie zajął dziewiąte miejsce. Tego lata drużyna straciła dwie reprezentacyjne skrzydłowe (Emilia Rogucka odeszła do niemieckiego Frankfurtu, a Joanna Sawicka jest kontuzjowana i wróci na parkiety najwcześniej w styczniu). Skład uzupełniono, ale nie były to wzmocnienia. Mimo to...
- Celem jest szóste miejsce - uważa Piotr Jóźwiak, wiceprezes ds. sportowych Łącznościowca. - Liga podzieliła się na trzy czwórki: pierwsza, mocna, będzie walczyć o tytuł mistrza, druga - środek tabeli, trzecia - obrona przed spadkiem. Nasz potencjał kadrowy daje nam realne szanse na granie w drugiej czwórce.
Trener Grzegorz Gościński próbuje polemizować: - Mamy słabszy zespół. Miejsce? Awansujmy wpierw do ósemki, a później w play-offach powalczmy o coś więcej. Co może stanąć na przeszkodzie realizacji tych zadań? Przede wszystkim słabość organizacyjno-finansowa może przełożyć się na wyniki. Jedna kontuzja znów może zaprzepaścić całą pracę włożoną w okresie przygotowawczym. Dlaczego jest źle? Głównie jest to wina zbyt małego zaangażowania sterników klubu. Wzmocnień nie było, bo działacze nie potrafili przyciągnąć sponsorów; pół roku czekano na przelew z Poczty Polskiej (przez kolejny sezon pozostanie sponsorem, ale zastrzyk finansowy nie jest oszałamiający), nie wiadomo jak się zakończy sprawa z hotelem Maxim, który Łącznościowiec dzierżawi (ale może stracić) i z niego się utrzymuje; drużyna nie ma swojego lekarza, o odżywkach i profesjonalnej odnowie biologicznej zawodniczki muszą zapomnieć, a szkoleniowiec (na bardzo potrzebnego asystenta też nie ma pieniędzy) pełni w klubie również rolę kierowcy, gdy zespół gra na wyjeździe. To tylko niektóre przykłady złej sytuacji w Łącznościowcu, czego często nie ma w nawet słabszych i biedniejszych klubach. Doszło do tego, że na początku sierpnia klub miał trzymiesięczne zaległości względem zawodniczek i te mogły odejść. - Teraz sytuacja jest dobra. Nie ma już zaległości i na pewno w tym roku nie będzie - zapewnia Wiesław Mocek, wiceprezes ds. organizacyjnych. - Dopinamy budżet. Są jeszcze braki, ale działamy. Budżet na sezon 2006/2007 ma wynieść ok. 400 tys. zł. Najmocniejsze kluby mają dwukrotnie więcej, ale nie powinno to nigdy tłumaczyć ewentualnych porażek. - Wiadomo, że lepiej poszukuje się sponsorów, gdy drużyna wygrywa i jest wysoko w tabeli. Na to liczymy - mówi Mocek. Największa nadzieja w podstawowych zawodniczkach: Szywierską, Naumienko, Piontke, Andrzejewską, Całużyńską, Brzozowską, Sawicką czy Szott stać nie tylko na ligową przeciętność, ale coś więcej. Tyle że muszą być zdrowe. - Chcemy nabrać oblicza walczącego zespołu - deklaruje Gościński. - O brak walki miałem kilka razy pretensje do dziewczyn w poprzednim sezonie, teraz ma się już to nie powtórzyć. źródło: Gazeta Wyborcza/Jakub Lisowski |
|