![]() 27-letni zawodnik rok przed igrzyskami w Pekinie skoczył 5,80. Ten wynik wprowadził go na salony, ale kolejne miesiące były już mało udane. Pekin bez sukcesu, później kontuzja i długa rehabilitacja. Poprzedni rok zmarnowany. Tej zimy Czerwiński wrócił do skakania, pod dachem regularnie pokonuje poprzeczkę na wysokości 5,50.
Jakie ma pan oczekiwania przed nadchodzącym sezonem, mając w pamięci kiepski okres z kontuzjami?
- Kompletnie żadnych. Możliwe, że poprzednio zbyt wiele sobie obiecywałem, więc teraz postanowiłem, że w tym sezonie popłynę z prądem. Jestem przekonany, że jeśli ktoś robi wszystko poprawnie, angażuje się, to po prostu musi być dobrze. Mam swoje cele na ten sezon, ale nie chcę mówić o tym w szczegółach. Przez tego pecha uciekło mi sporo czasu. Jednak nic straconego, jestem świadomy, że wchodzę w optymalny wiek dla tyczkarza. To konkurencja techniczna, w której liczy się doświadczenie. W konkurencjach tego typu bywają przypadki, że trzydziestoparoletni zawodnik może być wicemistrzem świata, mam tu na myśli Szymona Ziółkowskiego, ale w mojej konkurencji też można szukać takich prawidłowości. Jeff Hartwig skoczył 5,80 m, mając czterdziestkę na karku. Przed zabiegiem był pan zmartwiony i marzył tylko o tym, by kontuzjowany staw skokowy był taki jak przed urazem. - Ludzie z ekipy Rehasport w Poznaniu stanęli na wysokości zadania. Wspólnie doprowadziliśmy do tego, że nie czuję żadnego dyskomfortu podczas skoków. Nie powiem, że jest lepiej niż przed kontuzją, bo to byłoby może nadużycie, ale miałem już kilka razy skręconą kostkę. Wiadomo, że wówczas dochodzi tam do różnych procesów, takich jak na przykład zwapnienia. Podczas zabiegu wszystko to pięknie mi wyczyszczono i pewnie stąd większa elastyczność. Cieszę się, że wszystko poszło pomyślnie i wróciłem do tego, co zawsze robiłem. Mam takie uczucie, jakbym wracał do domu po bardzo długiej nieobecności. Przyznam, że momentami było ciężko, zawłaszcza, kiedy patrzyłem, jak inni startują. Wierzę, że wyczerpałem już swój limit pecha, w końcu życie nie może ciągle rzucać takich kłód pod nogi. Wynik 5,50 metra osiągnięty podczas zawodów kontrolnych w Spale to dobry wynik jak na początek? - Nie jest to rewelacyjne osiągnięcie. Na razie jestem jednak w dobrym nastroju, bo wracam do skakania po dłuższej przerwie i nie czuję się na zawodach tak doskonale, jak ktoś, kto nie ma urazów i mu skakanie przychodzi łatwo. Jestem w połowie drogi do takiej optymalnej pewności o swoją formę na rozbiegu. Gdyby pokonał pan poprzeczkę na wysokości 5,70 metra, miałby pan zagwarantowany start na HMŚ w Doha. Taki wynik potwierdziłby pana mocną pozycję w krajowej tyczce. - Wszyscy na to czekają i ja też, ale nic na siłę. Jestem pozytywnie podbudowany postawą trenera Wiaczesława Kaliniczenko, pana prezesa Pawła Bartnika, zarządu, jestem wdzięczny sympatykom tyczkarstwa za pamięć. Niemniej doszedłem do wniosku, że nadszedł moment, w którym należy pomyśleć także o sobie. Jestem daleki od trzymania się terminologii, że coś muszę lub powinienem, bo takie myślenie jest szkodliwe. To nie oznacza, że straciłem motywację, bo gdybym ją utracił - nie wróciłbym już do sportu. Nie jest dla mnie sprawą pierwszorzędną, czy zostanie mi przyznane stypendium. Interesuje mnie powrót do formy, ale nie wyznaczam sobie wysokości i terminów, w których należałoby je pokonać. Taką drogę obrałem, a efekty będziemy mogli ocenić po sezonie. Trenuje pan w Spale, gdzie wkrótce odbędą się halowe MP? - Nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać, choć jesteśmy tu już bardzo długo. Tak się składa, że infrastruktura sportowa w Polsce jest taka, że ośrodek w Spale jest jedynym miejscem w kraju, gdzie możemy skakać z pełnego rozbiegu, nie wadząc o sufit. Z jednej strony monotonia, a z drugiej niepowtarzalna atmosfera, którą trudno byłoby osiągnąć, trenując w Szczecinie. Przykładowo w tym tygodniu miałem bardzo sympatyczną kolację w siedmioosobowym gronie, wśród innych tyczkarzy. Relacje, jakie są między nami, to niezaprzeczalny pozytyw trzech miesięcy spędzonych tutaj. Jeśli zaś chodzi o treningi, to wiem na pewno, że przez ten okres wracania do zdrowia nie straciłem zbyt dużo na stronie fizycznej, bo solidnie pracowałem nad siłą. Teraz chciałbym się skoncentrować przede wszystkim na technice. Kiedy długo się czegoś nie robi, pewne wypracowane nawyki zanikają.
źródło: Gazeta Wyborcza Szczecin
|
|