Rozmowa z Moniką Pyrek, wicemistrzynią świata i Europy w skoku o tyczce.
Jak będą wyglądały pani przygotowania do sezonu halowego? - Do 27 stycznia będę na zgrupowaniu w Kienbaum. Niemiecki ośrodek przerósł nasze oczekiwania. Mamy świetne warunki do treningu. Największe wrażenie zrobiła na nas hala sportowa, świetnie wyposażona i ogromna. Panuje tutaj niesamowity porządek i przede wszystkim, bardzo nam potrzebny, spokój. Głównie skupiamy się na szlifowaniu skoków i ćwiczeniach gimnastycznych. Ośrodek powstał w 1949 roku i był główną bazą przygotowań sportowców dawnego NRD. Do dzisiaj zachowały się tam słynne, podziemne komory ciśnieniowe, w których panowały warunki wysokogórskie. Obecnie są nieczynne, jednak można je zwiedzać. Czyli lepiej niż w Spale? - To znacznie bliżej Szczecina niż Spała, gdzie do tej pory trenowaliśmy w okresie zimowym. Warunki bardzo dobre, no i zawsze jakaś odmiana. Zresztą zgrupowanie w Spale "zaliczyłam" jeszcze w grudniu, gdzie pojechałam z koleżankami i kolegami z klubu po zakończeniu rehabilitacji.
Po kontuzji nie ma już śladu?
- To moja pierwsza w życiu rehabilitacja na taką skalę. Trwała ponad miesiąc. Trochę obawiałam się pierwszych treningów, ale na szczęście ból stawu skokowego nie pojawił się. Pierwsze próby były całkiem udane. Fajnie jest znowu znaleźć się na skoczni po trzymiesięcznej przerwie w skakaniu. Najbliższe starty? - Wszystko wskazuje na to, że uda mi się przygotować do krótkiego sezonu halowego. Zamierzam wystartować w dwóch mityngach: Pedros Cup w Bydgoszczy, mityngu Sergieja Bubki w Doniecku i mistrzostwach Polski w Spale. A to wszystko w ciągu jednego tygodnia, pomiędzy 10-17 lutego. Ze względu na długą przerwę odpuszczam marcowy start w halowych mistrzostwach Europy w Birmingham. Przed rokiem pokonała pani Jelenę Isinbajewę. Czy jest szansa na powtórkę, np. na mistrzostwach świata w Osace? - Do wygranej z Jeleną podchodzę z dystansem, dla niej przegrana podczas tego mityngu zapewne była wypadkiem przy pracy. Wiedziałam, że na mistrzostwa Europy dodatkowo się zmobilizuje i tak było. W tym sezonie przede mną kolejne szanse. Nie mówię - nie. Już kilka razy próbowała pani zbliżyć się do granicy 4,80 m, ale bez powodzenia. Czyżby to było wciąż za wysoko dla Moniki Pyrek? - Nie. Jestem na taki rezultat przygotowana. To jest chyba problem każdego sportowca, by to co się robi na treningu przenieść na zawody. Najlepiej by było, gdyby najwyższe wysokości udawało się pokonywać podczas najważniejszych imprez. Chciałabym, żeby mi też coś takiego się udało. Np. w Osace. Jednak nie traktuję tego jako przymusu. W najważniejszych zawodach liczy się przede wszystkim miejsce, medal, a nie wynik.
źródło: gs24.pl, Paweł Stężała
|
|