Jest pierwszym strzelcem gola dla reprezentacji Polski w jej historii oraz autorem pierwszej bramki dla niej na mistrzostwach świata. Marek Żuk, były piłkarz Stali Szczecin i Odry Szczecin, przeszedł do historii polskiego beach soccera. Marek Żuk po powrocie z zakończonych na plaży Copacabana w Rio de Janeiro mistrzostw świata spędza czas na rehabilitacji.- W drugiej tercji spotkania z USA złamałem najmniejszy palec w prawej nodze - wyjaśnia.
- Zagrałem spotkanie do końca, lecz z Japonią już nie wystąpiłem. Chciałem zawiązać jakoś ten nieszczęsny palec, ale lekarz kategorycznie zabronił. Teraz zrasta się. Jeszcze trzy albo cztery tygodnie i wyjdę na boisko.
Szczęście do pierwszych goli Reprezentacja Polski w rozegranych w Brazylii mistrzostwach świata w futbolu plażowym była debiutantem. W swej grupie zajęła trzecie miejsca i zakończyła rywalizację (do ćwierćfinału awansowały dwa najlepsze zespoły).- Dla nas sukcesem był już sam wyjazd na mistrzostwa - mówi Żuk. - Ludzie w Polsce dowiedzieli się, że istnieje coś takiego jak beach soccer, że to sport, a nie tylko zabawa. W pierwszym meczu Polacy zmierzyli się z późniejszymi mistrzami świata, Brazylijczykami. Przy stanie 0:6 Żuk strzelił pierwszą bramkę dla naszej reprezentacji. - Moment nie był najszczęśliwszy... - przyznaje piłkarz. - Chociaż była oczywiście satysfakcja: jak po każdej bramce. Muszę przyznać, że mam trochę szczęścia do tych pierwszych bramek, bo strzeliłem też pierwszego gola w historii reprezentacji Polski, w wygranym meczu z Norwegią. Nie tylko leżeli na plaży Z Brazylią Polska przegrała wysoko. W drugim meczu uległa 2:4 USA. - Jak się później okazało, mecz z Amerykanami nie był dla nas aż tak ważny, że trzeba było koniecznie wygrać, by awansować do ćwierćfinału - mówi. - Za bardzo chcieliśmy i nie wyszło. W ostatnim meczu biało-czerwoni musieli pokonać Japończyków różnicą przynajmniej czterech bramek. - Przede wszystkim bardzo chcieliśmy wygrać mecz w mistrzostwach świata - wyjaśniał Żuk. - Udowodnić, że potrafimy grać w beach soccera, że nie przyjechaliśmy do Brazylii tylko leżeć na plaży. Na 23 sekundy przed końcem Polacy prowadzili 8:4, ale skończyło się 8:5. - Trzeba było przy stanie 8:4 zaatakować, by strzelić na 9:4 - uważa Żuk. - A my się broniliśmy. Potem była rozpacz, smutek i... duma, że gramy w tej reprezentacji. Po meczu leżeliśmy w piasku. Co ciekawe, Japończycy też leżeli załamani. Myśleli, że nie wyjdą z grupy. Czego nasi piłkarze uczyli się od najlepszych? - Przede wszystkim poruszania się po boisku - twierdzi Żuk. - Technika też jest oczywiście ważna. Najlepsi potrafią zrobić na piasku rzeczy, które innym nawet nie przychodzą do głowy. Ale poruszanie się po piaskowym boisku to podstawa. Co dalej z polskim beach soccerem? - W przyszłym sezonie skoncentrujemy się na mistrzostwach Europy, mam nadzieję, że nie będziemy musieli grać w eliminacjach. No i znów będziemy liczyć na awans do mistrzostw świata. W tym roku trochę ten wyjazd nas zaskoczył - tłumaczy Żuk. A czego najbardziej potrzeba futbolowi plażowemu w Polsce, by się rozwijał? - Przede wszystkim boisk w hali, by można było grać przez cały rok, a nie przez trzy miesiące - tłumaczy Żuk. - Ale nie narzekamy. Zagraliśmy w mistrzostwach świata. Każdy piłkarz o tym przecież marzy.
źródło: Głos Szczeciński
|
|