Zwycięstwo w pierwszej rundzie turnieju Masters w Paryżu było milowym krokiem polskiego debla walczącego o awans do tegorocznego turnieju mistrzów.
Przed ostatnim turniejem kwalifikacyjnym w Paryżu Polacy w rankingu ATP Doubles Race mieli dziewięć punktów przewagi nad goniącymi ich Simonem Aspelinem i Toddem Perrym (Szwecja/Australia). W pierwszej rundzie trafili na rozstawionych Izraelczyków i wygrali 6:4, 7:5. Aspelin i Perry grali wczoraj późnym wieczorem (mecz zakończył się po zamknięciu "Gazety"), ale poprzeczkę Polacy zawiesili im bardzo wysoko. Muszą wygrać mecz z lepszym wynikiem niż nasi, by wystąpić w Szanghaju.
- To będzie dla nich cukiereczek. Nagroda za ciężki, ale bardzo dobry sezon - mówi o ewentualnym awansie do Masters Cup w Chinach trener Lech Bieńkowski.
Po wtorkowej wygranej w hali Bercy szczecinianin Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg już wyciągają ręce po cukiereczka. Sam start w Szanghaju daje oprócz prestiżu 50 tys. dolarów, a każde zwycięstwo następne dziesiątki dolarów. Gdybyście odpadli w pierwszej rundzie, a oni w drugiej, roczną rywalizację o Szanghaj przegralibyście o jeden punkt. - Mieliśmy tego świadomość. Jadąc do Paryża, wiedzieliśmy, że musimy wygrać przynajmniej tyle samo meczów co Aspelin i Perry. Losowanie mieliście gorsze, bo trafiliście na siódmą parę świata Jonatan Erlich i Andy Ram z Izraela. - Ja uważam, że losowanie mieliśmy lepsze! Oni trafili na Arnouda Clementa i Michaela Llordę. To znacznie mocniejszy duet niż Erlich - Ram. Nie są notowani, bo Llorda w tym roku postawił na singla i w debla grał mało. To świetny deblista [w parze z Fabricem Santoro wygrał ubiegłoroczny turniej Masters Cup w Szanghaju - przyp. red.]. Oni reprezentują francuski debel w Pucharze Davisa, grają u siebie w Paryżu. Z Aspelinem i Perrym toczycie korespondencyjny bój. Rozmawiacie o tym? - Rozmawiamy o wszystkim, tylko nie o tej rywalizacji. Ale nawzajem gratulujemy sobie kolejnych wygranych, bo to jest normalna, sportowa rywalizacja. Teraz oni muszą wygrać dwa mecze. - Mogą wygrać, bo na tym poziomie spotykają się pary, gdzie każdy z każdym jest w stanie zwyciężyć. Myślę, że mają świadomość tego, jak trudne zadanie ich czeka. Kibicować im jednak nie będziecie. - Nie. O półfinał zagracie z parą Fabrice Santoro - Nenad Zimonjic. - To będzie już nasz piąty mecz w tym roku. Na razie prowadzą 3:1, ale zawsze toczyliśmy zacięte pojedynki. Dwa przegraliśmy na ziemi po supertiebreakach. Uważam, że powinniśmy je wygrać, a wówczas wynik naszej rywalizacji byłby odwrotny. Santoro gra u siebie i dlatego oni są faworytami, ale już w Australian Open udowodniliśmy, że możemy z nimi wygrać. Przy tak skutecznej grze, jak w pierwszym meczu turnieju w hali Bercy, stać Was na więcej niż drugą rundę tego turnieju. - Spokojnie podchodzimy do tego, co możemy ugrać. Skupiamy się na czwartkowym ćwierćfinale. Jeśli go wygramy, to czekałby nas pewnie mecz z braćmi Bryanami. Chcielibyśmy z nimi zagrać, ale najważniejsze jest zapewnienie sobie awansu do Szanghaju.
źródło: Gazeta Wyborcza/ Mariusz Rabenda
|
|