historia:

Rok 1954

Był to rok zupełnie wyjątkowy dla naszej ligi, nie tylko dlatego, że na piłkarskich boiskach pojawiły się wówczas okrągłe słupki i poprzeczki, pomalowane w dodatku w biało-czerwone pasy. Oto w przededniu premiery rozwiązano wicemistrzowską drużynę z ubiegłego roku, krakowski Wawel. Długo debatowali działacze PZPN, co w tej sytuacji uczynić, w końcu jednak postanowiono utrzymać status quo, czyli pozostać przy zaledwie 11-zespołowej ekstraklasie.



Kwestia tytułu zdawała się być przesądzona na rzecz Ruchu. Tak przynajmniej sądziła większość fachowców, przypominając o olbrzymiej przewadze chorzowian w poprzednim sezonie, oraz o znakomitych piłkarzach znajdujących się w kadrze klubowej. Innych zespołów raczej nie brano poważnie w rachubę.



Początek przebiegał istotnie zgodnie z oczekiwaniami. Po dwóch rundach tylko dwaj starzy rywale: Wisła i Ruch nie stracili ani jednego punktu. W trzeciej chorzowianie wyciągnęli wolny los i... objęli prowadzenie w tabeli, gdyż Wisła doznała sensacyjnej porażki 0:1 z Górnikiem Radlin w Krakowie. W dodatku kiedy wkrótce „niebiescy” pokonali u siebie swych krakowskich konkurentów, sprawa wydawał się już prosta. Wynik był skromny, zaledwie 1:0, ale w zamian za to bramka padła w przedziwnych okolicznościach. Oto cytat jednego ze sprawozdań: -... Do 80 minuty 30 000 widzów nie miało powodów do zachwytów, obserwując bardzo nieskuteczną grę chorzowskiego ataku. Wreszcie w 82 minucie obrońca Gebur wywalczył piłkę. Było to jeszcze na własnej połowie, przed linią środkową boiska. Obrońca Ruchu, nie dostrzegając w pobliżu nikogo ze swoich, mocnym uderzeniem posłał piłkę w kierunku pola karnego gości. Lecąc łukiem minęła ona zgromadzonych w okolicach „16” zawodników obu drużyn i nad krakowskim bramkarzem wpadła do siatki. Kalisz, nieco wysunięty przed linię bramkową, daremnie starał się ją dosięgnąć. Tak padła jedyna bramka meczu, zdobyta z odległości około 50 metrów!”



Ale szczęście, towarzyszące dotychczas wiernie niebieskim barwom, wkrótce zaczęło się od chorzowian odwracać. Pierwszym tego znakiem był remis chorzowian na własnym boisku z maruderem, bydgoską Polonią. Szybko doszły do tego dalsze, dotkliwsze straty. W Łodzi Ruch przegrał 1:5 z ŁKS, na własnym stadionie uległ 1:2 bytomskiej Polonii, by zakończyć wiosnę porażką 2:3 z Gwardią w Warszawie, zresztą po bardzo dobrym spotkaniu, w którym obydwa zespoły zaprezentowały spore umiejętności. Dla Ruchu obie bramki zdobył Cieślik, ale w tym meczu zdystansował go Hachorek, strzelec wszystkich trzech goli dla gospodarzy.



Bytomska Polonia, która rozgrywki ligowe rozpoczęła mało efektownie, tracąc po drodze bramki i punkty z mniej znacznymi konkurentami, na finiszu imponowała świeżością i pomysłowością gry, zapewniając sobie ostatecznie mistrzostwo półmetka, z wyraźną przewagą nad kolejnymi zespołami. Oto stan po 1 rundzie:



1.

Polonia – 15 pkt
2.

ŁKS – 12
3.

Ruch – 12
4.

Gwardia – 12
5.

Wisła – 11
6.

AKS Chorzów – 11
7.

Lech – 10
8.

Górnik Radlin – 8
9.

Cracovia – 7
10.

Polonia Bydgoszcz – 6
11.

Legia – 6



Nic nie zapowiadało późniejszych, ogromnych emocji, gdy piłkarze przystępowali do rundy rewanżowej. Już wkrótce bytomianie, jakby zmęczeni wiosennym rozmachem, szybko tracili siły, oddając prowadzenie ŁKS. Łodzian zmienił później Ruch. W prasie zaczęły się już nawet ukazywać tytuły w rodzaju: „Ruch sięga po mistrzostwo ligi!” Grubo przedwcześnie, bo oto kolejna runda radykalnie zmieniła układ sił. Bytomianie, na przepełnionym 35 tysiącami widzów stadionie, gościli Ruch i chociaż wywalczyli tylko remis 1:1, to przecież zahamowali natarcie chorzowian, zachowując dla siebie wszelkie szanse na tytuł. Początek spotkania był bardzo pomyślny dla polonistów, bowiem w 10 minucie Sąsiadek zmusił do kapitulacji Wyrobka. Ale w drugiej połowie goście odpowiedzieli podobną akcją i Skromny nie zdołał zagrodzić piłce drogi do siatki po strzale Józefa Pohla. Mecz miał kluczowe znaczenie dla dalszej fazy rozgrywek. Polonia wystąpiła w nim w następującym składzie: Skromny, Mahselli, Olejniczak (Lelonek), Cichoń, Narloch, Kauder, Sąsiadek, Trampisz, Kempny, Ciupa, Wiśniewski.



Odtąd sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Polonia wykorzystała szansę, jaką dał jej Ruch, który przegrał z Wisłą0:1, i wygrała w takim stosunku z Cracovią, zrównując konto punktowe z Ruchem. W tydzień później doprowadziła jednak do rozpaczy swych licznych zwolenników po przegranym aż 0:3 meczu w Bydgoszczy. „Bytomianie wyeliminowani z rywalizacji o tytuł!” informowały tytuły w gazetach, witając jednocześnie nowego lidera – zespół ŁKS. I znów pomyłka, bo walka daleka była od rozstrzygnięcia.


Za decydującą trzeba uznać, 19, przedostatnią, kolejkę spotkań. Bytomianie podejmowali przewodzący w tabeli ŁKS i w razie zwycięstwa uzyskiwali pewne szanse, pod warunkiem, że Ruchowi nie powiedzie się w dwóch ostatnich występach. Chorzowianie, istotnie, sami pomogli sąsiadom zza między, przegrywając w Poznaniu z Lechem i tracąc gola po strzale niezawodnego Teodora Anioły. Polonia natomiast w sposób mistrzowski wykorzystała okazję. Na trudnej, zamarzniętej murawie, zademonstrowała dojrzały futbol, dokumentując bezsporną wyższość nad łodzianami trzema bramkami. W pierwszej połowie Wlazły po strzale Trampisza samobójczo skierował piłkę do siatki, w drugiej rozstrzygnięcie padło w ciągu 60 sekund. Najpierw Trampisz, a później Sąsiadek okazali się niezawodnymi egzekutorami. Skład Polonii z tego meczu: Skromny, Mahselli, Olejniczak, Cichoń, Narloch, Kauder, Sąsiadek, Trampisz, Kempny, Ciupa, Wiśniewski.

Ostatnia runda nie zmieniła już niczego i oto doszło do sytuacji, w której jeden zaległy mecz Ruchu z Gwardią Warszawa miał decydować o tytule mistrzowskim. Czołówka tabeli wyglądała następująco:

1.

Polonia Bytom 20, 24 pkt, bramki 36 – 22
2.

ŁKS 20, 24, 30 – 20
3.

Ruch 19, 23, 23 – 18
4.

Gwardia 19, 21, 23 – 25



Zwycięstwo chorzowian dawało im już ósme mistrzostwo z przewagąpunktu nad rywalami, sukces gwardzistów powodował konieczność rozegrania barażu między Polonią i ŁKS, a rezultat nierozstrzygnięty zachowywał w tabeli status quo, jako że bytomianie legitymowali się najlepszym stosunkiem bramek, chorzowianie zaś najgorszym. Kto jednak w Chorzowie wierzył w niepomyślny obrót spraw? Ruch walczył przecież o najwyższą stawkę, Gwardia natomiast o przysłowiową pietruszkę, gdyż punkty, poza satysfakcją, niczego jej już nie dawały.



Tę Barbórkę, 4 grudnia 1954 roku, długo jeszcze będą pamiętać w Bytomiu i Chorzowie. Na wypełnionym po brzegi chorzowskim stadionie las transparentów już witających nowego mistrza, pod trybunami hutnicza orkiestra, gotowa do odegrania „Sto lat”, działacze magistratury piłkarskiej z gotowymi przemówieniami. A potem zaczął się mecz, minuty upływały i transparenty powoli zaczęły znikać pod paltami. Ruch nieprzerwanie szturmował przedpole Gwardii, z ogromną pasją rzucał się od przodu, ale rezultat wciąż nie ulegał zmianie. Gwardziści bronili się mądrze i spokojnie, szanowali piłkę, ale i sami nie rezygnowali z akcji. I wreszcie padła bramka, lecz dla...gości. Baszkiewicz zmylił czujność zapędzonych do przodu chorzowskich obrońców i Wyrobek musiał skapitulować. Na widowni konsternacja, ale zaraz doping wybuchnął ze zdwojoną siłą. To bytomianie zjednoczyli swe wysiłki z sympatykami „niebieskich”, głośno domagając się wyrównania, które... oszczędziłoby im szarpiącego nerwy barażu z ŁKS. Chorzowianie zdobyli w końcu gola, było jednak zbyt późno by wywalczyć zwycięstwo. Strzał Kubickiego w 81 minucie meczu intronizował więc Polonię.



Niemniej zacięte pojedynki trwały w strefie zagrożonej degradacją. Smutny los spotkał ostatecznie dwa zasłużone dla naszego piłkarstwa kluby: Cracovię i chorzowski AKS. Krakowianie od początku nie potrafili dotrzymać kroku rywalom. Ostatnią szansę zaprzepaścili w bezbramkowym meczu z bydgoską Polonią, która tym samym, dzięki lepszemu stosunkowi bramek, pozostał w ekstraklasie. Degradacja AKS była dla zwolenników „zielonych koniczynek” prawdziwym szokiem, tym bardziej, że jeszcze po rundzie wiosennej chorzowianie zajmowali miejsce w środku tabeli. Pożegnalny występ przeciw ŁKS w Łodzi dopełnił czarę goryczy. Do 89 minuty broniący się z determinacją goście utrzymywali rezultat 1:1, który zapewniał im przedłużenie ligowej egzystencji. Wolej Kokota, tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego, przesądził sprawę na niekorzyść AKS. Było to tym zaskakujące, że w chorzowskim zespole występowali wówczas tej miary piłkarze, co Janik, Durniok, Wieczorek, Janduda, Grzywocz czy Barański.


Do ekstraklasy awansowały wyjątkowo trzy zespoły, aby uzupełnić ligę do 12 drużyn. Były to: Zagłębie Sosnowiec, Lechia Gdańsk oraz Garbarnia Kraków, która zaledwie lepszym stosunkiem bramek wyprzedziła prowadzące po wiosennych rozgrywkach II ligi Szombierki. Dwa pierwsze zespoły niebawem miały odegrać w naszej lidze niebagatelną rolę.

źródło: http://www.poloniabytom.com.pl