Wojenne narodziny
Można zaryzykować stwierdzenie, że nie byłoby dzisiejszej Legii, gdyby nie wybuch I wojny światowej. Spotkanie się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, takich a nie innych - połączonych wspólną pasją i jednakowymi chęciami - ludzi, umożliwił właśnie globalny konflikt zapoczątkowany zamachem w Sarajewie. Zapewne w pierwszych latach poprzedniego ustroju - czasach powszechnego hołubienia wszelkich służb mundurowych - ktoś wpadłby na pomysł, by stolica miała swój centralny klub wojskowy, jednak zarówno jego charakter, jak i nazwa znacznie różniłyby się od urokliwej przeszłości drużyny powstałej w drugim dziesięcioleciu ubiegłego wieku.
Była wiosna 1915 r., wielu sportowców znalazło się w wojskowych szeregach. Część z nich, skupiona przez Józefa Piłsudskiego pod egidą jego Legionów Polskich - walczących w służbie Cesarza Austro-Węgier - stacjonowała w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. W czasie przerw w walkach i ćwiczeniach militarnych chętnie uprawiali sport, a ich szczególną sympatią cieszyła się piłka nożna (zdecydowana większość z nich pochodziła z silnych wówczas futbolowo okręgów: krakowskiego oraz lwowskiego). Pomysłodawcą powołania jednego z wielu wówczas zespołów wojskowych był Antoni Poznański. Pierwsze treningi, wewnętrzne gierki, z czasem również nieoficjalne mecze przeciw innym - na prędce utworzonym - ekipom, tylko umacniały ów zapał. Niezła zaś gra, spore zaangażowanie, osiągane wyniki, a przede wszystkim chwilowe ustabilizowanie się sytuacji na froncie i przychylność dowództwa, doprowadziły do zalegalizowania futbolowej działalności żołnierzy-piłkarzy. Toteż już w połowie marca 1916 r. (przyjmuje się okres między 5, a 15 marca 1916 r., bowiem dokładna data nie zachowała się w archiwach), na wniosek chorążego Zygmunta Wasseraba, w kancelarii kompanii sztabowej Komendy Legionów Polskich w lasach niedaleko Maniewicz na Wołyniu (tereny dzisiejszej Ukrainy) - gdzie w międzyczasie przeniosły się Legiony - odbyło się założycielskie zebranie piłkarskiej drużyny sportowej. Miała ona ambicję wyróżnić się ponad inne istniejące wówczas wojskowe zespoły w Legionach Polskich, składające się w zasadzie wyłącznie z żołnierzy konkretnych pułków, kompanii czy brygad i z luźnej ekipy przemienić się w pierwszy wojskowy klub sportowy z własnymi władzami, statutem i barwami. Prezesem mianowano chorążego Władysława Groele, a na wniosek zmobilizowanego piłkarza Cracovii - plutonowego Stanisława Mielecha (późniejszy strzelec pierwszej bramki w historii mistrzostw Polski), przybrał on nazwę "drużyna Legjonowa" (pisownia oryginalna). Od połowy lat 60. XX w. wielu historyków hołduje tezie, że miała ona nawiązywać do tradycji legionów Cesarstwa Rzymskiego, walczących w Anglii i zapoznających tamtejszą ludnoŚć z prawzorem współczesnego futbolu - grą o nazwie "harpastum". To jednak wierutna bzdura, wynikająca - a jakże by inaczej - z ówczesnej poprawności politycznej, co gorsza powtarzana później bezmyślnie przez kolejnych autorów. Jej geneza jest zdecydowanie prostsza i bardziej oczywista. Legia - naturalnie od Legionów... ale tych, które tworzyli Mielech wraz z kolegami. Jako barwy obrano białe koszulki i białe spodenki, jednakże wzdłuż trykotów przebiegał ukośnie czarny pas. Miała to być analogia do Czarnych Lwów - powszechnie (choć mylnie) uważanego za najstarszy piłkarski klub powstały na ziemiach polskich, świadcząca że Legia to pierwszy na nich zespół wojskowy. Herbem zaś, stała się biała litera "L" na czarnym tle (dziś jest na odwrót). Niemal od razu drużyna zaczęła rozgrywać pierwsze spotkania i - co warte odnotowania - żadnego z nich nie przegrała. Najstarsze zachowane rezultaty informują o zwycięstwach "Wojskowych": 7-0 nad Dywizyjnym Zakładem Sanitarnym oraz 6-4 i 3-1 przeciwko 4 pułkowi piechoty Legionowej, a także remisie 3-3 z 6 pułkiem piechoty Legionowej.
Lipcowa ofensywa wojsk rosyjskich sprawiła, że Legiony musiały wycofać się bardziej na zachód. W ten to właśnie sposób drużyna znalazła się w Warszawie i od jesieni 1916 r. nierozerwalnie związana jest wyłącznie z tym miastem, choć - co ciekawe - w momencie przenosin nie było niej ani jednego warszawiaka. 29 kwietnia 1917 r. na Agrykoli "Legioniści" po raz pierwszy zagrali w dzisiejszej stolicy, remisując z tutejszą Polonią 1-1. Jeszcze lepiej zaprezentowali się oni 19 sierpnia 1917 r., podczas zwycięskiego (2-1) pojedynku w Krakowie z tamtejszymi "Pasami", po którym zostali powszechnie uznani za nieoficjalnych mistrzów Polski. Wszystko zaczynało wyglądać coraz lepiej, jednak tuż po zakończeniu wojny - w listopadzie 1918 r. - zdecydowana większość żołnierzy została zdemobilizowana i mając taką możliwość wróciła w swe rodzinne strony, co spowodowało rozwiązanie zespołu.
Lata dwudzieste, lata trzydzieste. Ligowa Legia
Stan taki utrzymywał się do końca roku 1919, gdy to grupa zawodowych już żołnierzy byłej armii legionowej (przeważnie wyższych stopni, głównie zaś oficerów) postanowiła wskrzesić drużynę, w której występowała zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej. Efekt ich starań zwieńczono 14 marca 1920 r. w salach kasyna oficerskiego warszawskiego Zamku Królewskiego oficjalnie reaktywując Wojskowy Klub Sportowy Warszawa (jeszcze bez nazwy "Legia"), z pułkownikiem Aleksandrem Litwinowiczem, jako prezesem. Dla uczczenia odrodzonej półtora roku wcześniej ojczyzny za barwy klubowe postanowiono przyjąć obydwa kolory narodowe, czyli biały i czerwony. Miesiąc później - 18 kwietnia 1920 r. - piłkarze rozegrali swój pierwszy mecz, zwyciężając 13 pułk piechoty 5-1, zaś 9 maja 1920 r. pokonali aż 9-2 Mission Francaise. Rok ten - podobnie jak i następny - okazał się mimo wszystko niezbyt dobry pod względem wyników sportowych, bowiem z racji agresji bolszewików na ziemie odrodzonej Polski, wielu ówczesnych piłkarzy musiało chwycić za broń i udać się na front, by strzec niepodległości ojczyzny. Nie dziwi więc fakt, że w 1920 r. zarząd okręgu warszawskiego nie desygnował WKS-u do premierowych - choć z powodu wspomnianej wojny z bolszewicką Rosją nie dokończonych - mistrzostw Polski. W tamtych czasach zdecydowanie dynamiczniej rozwijały się kluby "cywilne" aniżeli wojskowe, bowiem w tych drugich grali właściwie tylko żołnierze z służby zasadniczej, często zupełnie przypadkowi, mający naturalnie inne (ważniejsze) obowiązki, co w oczywisty sposób utrudniało działalność stricte sportową (a trzeba pamiętać, że czynny udział cywili w klubach wojskowych był zakazany statutowo). Rok później - w pierwszej fazie (rozgrywki na szczeblu poszczególnych okręgów, czyli tzw. Klasy A) kolejnych mistrzostw Polski - WKS zajął w okręgu warszawskim ostatnie (trzecie) miejsce (przegrywając w dodatku wszystkie cztery spotkania i strzelając w nich zaledwie... jedną bramkę), ulegając 8 czerwca 1921 r. w inauguracyjnym meczu stołecznej Koronie 0-3 (podobnie jak w czterech następnych edycjach eliminacje wygrała Polonia Warszawa i to ona awansowała do tury finałowej).
Jako, że w takich warunkach ciężko było zbudować silną drużynę władze klubu zdecydowały się na radykalne rozwiązanie. 31 lipca 1922 r., podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia członków uchwalono nowy statut, wzorowany na dokumencie założycielskim lwowskiej Pogoni, a dopuszczający udział w działalności klubu również osoby cywilne oraz dodano do dotychczasowego członu WKS słowo LEGIA (pełna nazwa brzmiała więc Wojskowy Klub Sportowy "Legia" Warszawa). W zasadzie dopiero od tego dnia można oficjalnie mówić o Legii Warszawa, jako takiej. We wrześniu tegoż roku doszło ponadto do połączenia z pierwszym pogromcą - wspomnianą Koroną, a korzyści z fuzji miały odnieść obie strony. Od lipca 1922 r. Legia - jako pierwsza w Warszawie - posiadała już bowiem swój własny plac gry - tzw. boisko Dowództwa Okręgu Korpusu (choć oficjalnie oddano je do użytku dopiero 15 października 1922 r. przegranym 0-3 meczem przeciwko Wiśle Kraków), zaś Korona własnych, cywilnych piłkarzy (ich pozyskanie stało się możliwe dzięki wspomnianemu wyżej zmienionemu statutowi). Niestety, na wskutek braku porozumienia między członkami obydwu zarządów, ów mariaż w zasadzie tak samo szybko jak zaistniał, równie szybko się rozpadł, a jedynymi - choć jakże ważnymi - pamiątkami z tego okresu pozostały: kolor zielony w dzisiejszych barwach "Wojskowych" (mimo przyjęcia nazwy Legia, jako barwy obrano kolory Korony, tj. biało-zielone) oraz obowiązujący do czasów obecnych herb (nieznacznie jedynie modyfikowany w latach: 1926, 1957 i 2005). Mistrzostwa Warszawy (klasa A), "Legioniści" skończyli na 4 (przedostatnim) miejscu, a w międzyczasie - 18 maja 1922 r. rozegrali swoje pierwsze oficjalne spotkanie międzynarodowe, ulegając na Agrykoli 2:9 w towarzyskiej potyczce czołowej ówcześnie ekipie Czechosłowacji - praskiej Viktorii Żiżkov.
W latach 1923 - 1926 piłkarze "Zielonych" zajmowali regularnie trzecie miejsca w rozgrywkach Klasy A okręgu warszawskiego, nie uzyskując tym samym nigdy awansu do fazy finałowej mistrzostw Polski. Dodatkowo, właśnie w tym okresie ponieśli najwyższą porażkę w całej swej historii (6 lipca 1924 r. - 0-11 przeciwko ŁTS-G w Łodzi) - szczęściem w nieszczęściu było to tylko spotkanie towarzyskie. Mimo wszystko od 1923 r. można mówić o silnym zespole piłkarskim, na co z pewnością wpływ miał fakt zatrudnienia pierwszego szkoleniowca z prawdziwego zdarzenia. W dodatku od razu zdecydowano się na obcokrajowca, więc od 1 grudnia 1922 r. do końca maja 1923 r. obowiązki grającego trenera pełnił Czech Jozef Ferenczi. 12 maja 1923 r. w meczu klasy A dowodzona przez niego drużyna po raz pierwszy w swej historii pokonała 1-0 znacznie wyżej wówczas notowane "Czarne Koszule". Kolejny miesiąc przyniósł dwa niezwykle cenne wyjazdowe zwycięstwa w posezonowych sparingach. Najpierw - 10 czerwca 1923 r. - udało się ograć 4-2 mistrza swojego okręgu - wileńską Laudę, zaś kilka dni później aż 5:2 ówczesnego hegemona - Pogoń Lwów. Niestety lipcowe, pierwsze w historii zagraniczne tournee (po Łotwie) przyniosło aż trzy porażki (0-2 z Kalevem Ryga, 1-4 ze Sportem Ryga i 1-3 z RKS Rewl), podobnie jak październikowy debiut w Łodzi (2:3 z ŁKS-em). 10 czerwca 1924 r. podczas przegranego 2-3 meczu z USA na Agrykoli w biało-czerwonych barwach zadebiutował pierwszy legionista - pomocnik Antoni Amirowicz. 25 października 1925 r. "Wojskowi" rozegrali swój pierwszy mecz Pucharu Polski, gromiąc u siebie 7-0 Pogoń Warszawa w I rundzie szczebla okręgowego WOZPN. Jesienią tego samego roku zakończyli oni jednak swój udział w premierowej edycji tych rozgrywek, ulegając 8 listopada Warszawiance 1-3 w III fazie eliminacyjnej (tydzień wcześniej pokonali jeszcze 4-0 stołecznego Orkana w II rundzie). 26 lutego 1926 r. z okazji dziesiątej rocznicy powołania "drużyny Legjonowej" po raz pierwszy zmodyfikowano herb, dodając do niego historyczny czarny pas przecinający ukoście biało-zieloną tarczę (nawiązanie do pierwszych strojów legijnych pionierów z czasów wołyńskich). Kolor czarny dodano również do ówcześnie obowiązujących barw statutowych. Podobnie, jak nowe godło przetrwały one - bez żadnych zmian - do momentu zwieszenia działalności klubu (co nastąpiło tuż przed wybuchem II wojny światowej), a później - po jego reaktywowaniu - do listopada 1949 r.
Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w roku 1927. Wówczas to odbyła się premierowa edycja polskiej ligi piłkarskiej (grano systemem "wiosna-jesień"), w której poza Cracovią uczestniczyła cała elita rodzimych klubów. Przy tworzeniu Polskiej Ligi Piłki Nożnej (PLPN) - bo taka była jej pierwsza oficjalna nazwa - wiodące role odegrali legijni działacze, zwłaszcza generał brygady Roman Górecki (pierwszy prezes PLPN) oraz pułkownik Z. Wasserab (jego następca na stanowisku szefa Ligi). Dziwić nie powinien więc fakt, że po raz pierwszy w doborowej stawce znalazła się Legia mimo, iż wcześniej ani razu nie udało się jej przecież awansować do finałowych zmagań o mistrzostwo Polski (a wygranie ligi było od tego momentu równoznaczne z tytułem najlepszego w kraju). W rozegranej 3 kwietnia 1927 r. inauguracyjnej kolejce, uległa ona na Agrykoli (choć w roli gospodarza) Warszawiance 1-4 (pierwsze ligowe derby stolicy i gol dla "Wojskowych" strzelony w 60 minucie przez rodowitego warszawiaka - Wacława Przeździeckiego), ale później było już o niebo lepiej. Co prawda na pierwsze zwycięstwo przyszło czekać aż do piątej kolejki, jednak zarówno jego rozmiary - jak i styl - w pełni wynagrodziły ponad miesiąc oczekiwań. 8 maja 1927 r. w Łodzi 6-1 został bowiem rozgromiony tamtejszy Klub Turystów, co pozwoliło legionistom uwierzyć w siebie. Nadspodziewanie wysokie, jak na ówczesne ambicje - 5 miejsce w końcowej tabeli (najlepsze ze wszystkich ekip stołecznych), a także tytuł wicekróla strzelców dla Mariana Łańki (30 bramek w 26 spotkaniach i pierwszy hat-trick - w dodatku klasyczny - dla Legii ustrzelony we wspomnianym meczu z łódzkim Klubem Turystów) klubowe władze oraz coraz liczniejsi kibice przyjęli z entuzjazmem i nie zmąciła go nawet najwyższa w historii ligowa porażka (3 września 1927 r. z Pogonią we Lwowie 11-2). Swoistą ciekawostkę stanowi fakt, iż pierwszych szeŚć oraz trzy ostatnie ligowe boje premierowej edycji LPPN piłkarze z "eLką" na piersi rozegrali bez trenera. Dopiero przed siódmą serią spotkań obowiązki szkoleniowca powierzono Austriakowi Karlowi Fischerowi, który w swym debiucie - 29 maja 1927 r. - ograł na Agrykoli lwowską Pogoń 4-3. To właśnie jemu przypadło miano pierwszego ligowego opiekuna Legii, jednak tę zaszczytną funkcję pełnił on jedynie od 17 maja 1927 r. do 10 października 1927 r.). W kolejnym sezonie było jeszcze lepiej - 3 lokata (powtórzono ją również w sezonach 1930 oraz 1931) i pokonanie 1-0 w Warszawie mistrzowskiej Wisły (3 maja 1928 r.), pod czujnym okiem Węgra Elemera Kovacsa. Warto również dodać, że począwszy od 1924 r. coraz więcej stowarzyszeń sportowych na swoich zarządach przegłosowywało przystąpienie do Legii, która gwarantowała szybszy rozwój i w roku 1928 była już potężnym klubem wielosekcyjnym. To właśnie w tamtym czasie (czyli połowie lat 20. XX w.) rozpoczęło się "kaperowanie" do "Wojskowych" wielu młodych i zdolnych piłkarzy z Małopolski, Podola i Łodzi. Prasa "z terenu" podnosiła wielkie larum, ale z rozkazami resortu obrony narodowej niewielu ośmieliło się polemizować. Jak więc widać - wbrew obiegowej opinii - odgórne przenosiny do stolicy nie były wymysłem Ludowego Wojska Polskiego końca lat 40. XX w., a potęgę "Zielonych" od zawsze budowali "niewarszawiacy".
9 sierpnia 1930 r. - po trzyletniej budowie - uroczyście otwarto przy ulicy Łazienkowskiej - Stadion Wojska Polskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, a podczas jego inauguracji Legia zremisowała w towarzyskiej potyczce z Europą Barcelona 1-1. Pierwsze zaś oficjalne na nim spotkanie to ligowy pojedynek z Czarnymi Lwów, również zakończony stanem 1-1 (24 sierpnia 1930 r.). Właśnie w lidze niewiele brakowało by "Legioniści" - dowodzeni przez Henryka Martynę, a także Józefa Ciszewskiego, M. Łańkę, Józefa Nawrota, Witolda Wypijewskiego i braci Przeździeckich - jako pierwsza drużyna ze stolicy wywalczyli upragniony tytuł mistrzowski. Równie blisko wygrania ligi piłkarze "Wojskowych" byli w latach 1929 i 1931. W ostatniej kolejce sezonu (30 listopada 1930 r.) świętowali za to oni swój setny mecz ligowy, gromiąc u siebie Ruch Wielkie Hajduki (obecnie Chorzów) aż 7-1 (6 bramek J. Nawrota, w tym pierwsza strzelona już w 13 sekundzie meczu - najszybciej w dziejach klubu), zaś niespełna pół dekady później - 29 września 1935 r. - odnieśli setne zwycięstwo w lidze (1-0 z ŁKS-em w Łodzi). Odejście z klubu znakomitego prezesa - generała Stanisława Roupperta (kontynuatora misji tworzenia silnej Legii, zainicjowanej przez nieodżałowanego generała Romana Góreckiego), rozpoczęło stopniowo postępujący kryzys organizacyjny. Nastający po nim kolejni włodarze - głównie pułkownicy - nie mieli już bowiem takiej siły przebicia (a może również czasu i chęci), co szybko znalazło odbicie w wynikach drużyny. Mimo tego 1 października 1933 r. na trenerską ławkę postanowiono sprowadzić znakomitego austriackiego coacha - Gustawa Weisera. Sezon ligowy 1933 przeprowadzono wyjątkowo systemem dwugrupowym. Po niezłym początku - i 2 miejscu w swojej ("wschodniej") grupie eliminacyjnej - jego koniec okazał się dla "Zielonych" najmniej pomyślny ze wszystkich dotychczas rozegranych (ostatnie 6 miejsce w grupie mistrzowskiej). Co ciekawe, niemal siedem dekad później podobny eksperyment przyczyni się do wywalczenia przez "chłopców z Łazienkowskiej" mistrzostwa Polski - z tym, że w edycji 2001/2002 słaby był start, zaś doskonały finisz. 10 listopada 1935 r. (przegranym aż 0-5 wyjazdowym meczem z "Białą Gwiazdą") w barwach Legii zadebiutował pierwszy w jej historii obcokrajowiec (jeśli nie liczyć "rosyjskiego Polaka", czyli nieodżałowanego Pawła Akimowa, legionisty w latach 1923-1936). Tego zaszczytu dostąpił - reprezentujący barwy ówczesnej Jugosławii - chorwacki bramkarz Grga Zlatoper, występujący z "eLką" na piersi przez prawie dwa lata.
Legia w kryzysie. Krajobraz po spadku.
W tymże 1935 r. wspomniany wcześniej kryzys sportowo-organizacyjny galopował już niczym rumak czystej krwi arabskiej. Szczęśliwe utrzymanie w ekstraklasie (zaledwie 1 punkt przed zdegradowaną Cracovią Kraków) nie zażegnało ciągłych sporów z PZPN, mediami oraz - co gorsze - wewnątrz zespołu. Rezultatem tego było ostatnie 10 miejsce w końcowej tabeli, skutkujące pierwszym i jedynym jak do tej pory spadkiem "Legionistów" z najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 1936 - najgorszym w całej historii klubu (m.in. nie pobita do dziś seria 7 kolejnych ligowych porażek z rzędu). A to wszystko w roku jubileuszu 20-lecia istnienia drużyny. Wysoka porażka 6-1 z Ruchem w Chorzowie (11 października 1936 r.) ostatecznie - na trzy kolejki przed finiszem rozgrywek - przypieczętowała relegację z ekstraklasy. W dniu "Święta Zmarłych" 1936 r. "Wojskowi" rozegrali swój ostatni mecz ligowy przed wojną (porażka 2-3 u siebie z Wisłą Kraków) - jakże wymowne połączenie, świadczące że złośliwy los "zaplanował" swe zrządzenie pod każdym względem. W dodatku ostatnią bramkę w tym spotkaniu zdobył Henryk Przeździecki... brat strzelca pierwszego ligowego gola dla "Zielonych". Jak się później okazało przez kolejne trzy lata (1937, 1938 i 1939) Legia miała pozostawać poza krajową elitą. Na całe szczęście były to jedyne sezony takiego stanu rzeczy w całej jej historii. W okresie przedwojennym "chłopcy z Łazienkowskiej" rozegrali w ekstraklasie łącznie 224 mecze - 104 wygrywając, 33 remisując i 87 przegrywając.
Rok 1937 przyniósł jednak kolejne rozczarowania. Decyzja władz wojskowych o dalszym przekształcaniu Legii ponownie w klub stricte żołnierski, doprowadziła do odejścia wielu cywilnych działaczy i w zarządzie klubu nie pozostał nikt z jego założycieli. Znacznego osłabienia doznała również kadra zawodnicza, bowiem czołowi piłkarze przeszli do lokalnych rywali (głównie Polonii oraz Warszawianki). Po degradacji ekipa rozpoczęła sezon w rozgrywkach Klasy A, w których zajęła zaledwie 4 pozycję. Ironią losu był fakt, że rozgrywki wygrały "Czarne Koszule" (awansując tym samym do I ligi), a w ich składzie brylowali... niedawni legioniści. W kolejnym sezonie (1937/1938) drużyna wystartowała w nowopowstałej Lidze okręgowej (odpowiednik Klasy A), wygrywając ją bez większych problemów i kwalifikując się tym samym do barażów o ekstraklasę. Jednak zajęcie w nich 3 miejsca zupełnie nie satysfakcjonowało nowego zarządu klubu, który postanowił definitywnie wycofać zespół ze wszystkich rozgrywek. Za cel nadrzędny postawiono sobie ogólne usportowienie, toteż ograniczono się tylko do rozgrywania spotkań towarzyskich. Zawodnicy stali się wolni, więc czołowe kluby stolicy nie miały najmniejszych problemów by ich pozyskać. 18 września 1938 r. "Legioniści" pokonali 3-1 stołecznego Orkana w ramach "Ligi warszawskiej" i był to - jak się potem okazało - ich ostatni mecz przed wybuchem wojny. W roku 1939 postępowała dalsza likwidacja, która ograniczyła działalność klubu do wyłącznie trzech sekcji: tenisowej, pływackiej i motorowej. Legia sięgnęła dna. Swoisty paradoks stanowi fakt, iż upadek tak potężnego klubu nastąpił głównie przez kilka nieprzemyślanych decyzji wojskowych działaczy-futbolowych laików i to w momencie, gdy niemal wszystkie warunki, by klub przetrwał i rozwijał się dalej zostały spełnione. Poparcie wśród elit kraju, wspaniałe zaplecze z nowoczesnym stadionem, a także - mimo początkowego dystansu - zakorzenienie się w świadomości warszawiaków i wrośnięcie w pejzaż stolicy, nie były w stanie odwieść nielicznej grupy osób od zakulisowych rozgrywek, mających zniszczyć najlepszy klub wojskowy ówczesnej Polski. Pewnie wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej, gdyby nie... wybuch II wojny światowej. Krótki czas, dzielący upadek klubu od rozpoczęcia działań militarnych sprawił, że tęsknota za Legią nadal żyła w sercach wielu.
Legia - reaktywacja
Wyzwolenie stolicy umożliwiło - w kwietniu 1945 r. - reaktywowanie zespołu jako I Wojskowy Klub Sportowy Warszawa, który stał się spadkobiercą i kontynuatorem tradycji przedwojennej Legii. Jego organizacji w doszczętnie zniszczonym mieście podjął się były bokser - podporucznik Julian Neuding. W tym samym miesiącu rozegrał on swój pierwszy powojenny mecz poza koszarami, ulegając na boisku w parku Paderewskiego stołecznemu Okęciu 1-:3. Na "własnych śmieciach" przy Łazienkowskiej I WKS wystąpił już 1 maja 1945 r., remisując 3-3 z warszawską Syreną (w barwach "Wojskowych" zadebiutował wówczas m.in. Kazimierz Górski). Po towarzyskich potyczkach przyszedł czas na oficjalne granie. 27 maja 1945 r. drużyna rozgromiła u siebie 10-1 KS Karczew (obecny Mazur) w inauguracyjnym spotkaniu I rundy mistrzostw okręgu warszawskiego (ostatecznie zajęła w niej 1 miejsce, deklasując w międzyczasie m.in. stołeczną Skrę 16-0 i Okęcie 10-0). W czerwcu 1945 r. grupa oficerów z pułkownikiem Karolem Rudolfem na czele postanowiła przemianować nazwę na Wojskowy Klub Sportowy "Legia" Warszawa. Rozgrywana jesienią II runda mistrzostw WOZPN przyniosła zaledwie 3 miejsce (tradycyjnie za Polonią oraz niespodziewanie Syreną), a chimeryczną postawę "Zielonych" w tamtym czasie najdobitniej obrazują wyniki pojedynków z Grochowem Warszawa (porażka 0-2 i zwycięstwo 12-2 trzy tygodnie później). Wielkim wydarzeniem dla całego miasta stała się wizyta alianckiej reprezentacji Armii Renu i rozegrany z nią - 10 listopada 1945 r. na Stadionie WP - okolicznościowy mecz, zakończony zwycięstwem gospodarzy 4-3. 16 lutego 1946 r., czyli niemal w trzydziestą rocznicę powołania "drużyny Legjonowej" odbyło się walne zgromadzenie, podczas którego dokonano wyboru nowego zarządu i nakreŚlono plan odbudowy poszczególnych sekcji. 1 czerwca 1946 r. na Łazienkowskiej zorganizowano - zakończoną remisem 1-1 - towarzyską potyczkę ze szwedzkim IFK Norrkoping, a 5 sierpnia 1946 r. do Warszawy zawitał Partizan Belgrad. Ciekawostkę stanowi fakt, iż w obydwu tych spotkaniach szeregi Legii zasiliła legenda... "Czarnych Koszul" - Władysław Szczepaniak, a w przegranym 2-8 sparingu z Jugosłowianami dodatkowo trzech zawodników... krakowskiej Wisły (Władysław Giergiel, Mieczysław Gracz i Artur Woźniak). W boju o pierwsze powojenne mistrzostwo Polski (1946 r.) "Wojskowi" zajęli 2 miejsce w swojej grupie eliminacyjnej Klasy A (zwyciężyła Polonia, która później sięgnęła po tytuł najlepszej w kraju) i - mimo wysokich zwycięstw nad Ruchem Piaseczno (11-0), czy RKS Mirków (13-1) - odpadli z dalszych gier. Na przełomie lat 1946 i 1947 "Legioniści" przystąpili do kolejnych eliminacji mistrzostw Polski. Zwycięstwo w warszawskiej Klasie A (zaledwie 1 przegrana i 2 remisy w 18 spotkaniach przy bilansie bramkowym 92-20) wlało w ich serca sporą dawkę optymizmu, bowiem dawało szansę gry o reaktywującą się I ligę (zwaną wówczas "Klasą państwową").
Prawdziwie poważne granie o ekstraklasę zaczęło się w lipcu 1947 r., gdy to rozpoczęła się pierwsza z dwóch faz mistrzostw Polski 1947. Najpierw piłkarze z "eLką" na piersi zwyciężyli w eliminacjach międzyokręgowych makroregionu północno-wschodniego, po czym zajęli 2 pozycję w decydującej turze eliminacji krajowych. Dzięki temu sezon później przystąpili oni do rozgrywek - startującej właśnie po dziewięcioletniej przerwie - ekstraklasy (pierwszy mecz, rozegrany 14 marca 1948 r. u siebie przeciwko Polonii Bytom, zakończyli zwycięstwem 3-1) i skończyli je na wysokim 4 miejscu. To właśnie w tym sezonie "chłopcy z Łazienkowskiej" po raz pierwszy spotkali się z późniejszymi "odwiecznymi" rywalami - Widzewem Łódź i Lechem Poznań, zaś 28 listopada remisem 3-3 z Ruchem Chorzów uczcili swój 250 mecz ligowy. W dwóch kolejnych latach - a zwłaszcza w sezonie 1950 (szczęśliwy wyjazdowy remis 1-1 z "Kolejorzem" w ostatniej kolejce) - "Zieloni" cudem uniknęli spadku z I ligi. W międzyczasie (listopad 1949 r.) - w ramach stalinowskiej reorganizacji sportu - zlikwidowano klub, zastępując go zrzeszeniem o nazwie Centralny Wojskowy Klub Sportowy Warszawa (z Ludowym Wojskiem Polskim, jako "opiekunem") i wprowadzając związane z tym skrótem nowe godło. Dopiero 2 lipca 1957 r. przywrócono tradycyjny człon "Legia" oraz stary, obowiązujący w latach 1922 - 1949 herb, nieznacznie go przy okazji modyfikując (zmiana kolorystyki pasa przecinającego tarczę z czarnego na czerwony). Tego dnia przyjęto również - niezmienione po dziś dzień - nowe statutowe barwy: biało-czerwono-zielono-czarne. Nie można nie napomknąć, iż od 1 lipca 1949 r. obowiązki szkoleniowca pełnił - zdaniem wielu ekspertów najlepszy polski sportowiec w historii (piłkarz, lekkoatleta, gimnastyk, tenisista, hokeista, łyżwiarz, łucznik... uff) - lwowianin Wacław Kuchar. Pracował on z "Wojskowymi" aż do grudnia 1953 r., więc na tym nader chybotliwym stołku wytrzymał aż 54 miesiące, co przy Łazienkowskiej nie udało się żadnemu trenerowi ani wcześniej, ani później. Rok 1951 był nietypowy dla całej polskiej klubowej piłki, w tym również dla CWKS-u. W tym bowiem sezonie po raz pierwszy w historii rodzimego futbolu - i na całe szczęście jedyny - tytuł mistrza Polski przypadł nie zwycięzcy ligi, lecz na wzór radziecki... zdobywcy krajowego pucharu. W przypadku Legii było to o tyle niekorzystne, gdyż właśnie w lidze poradziła sobie ona najlepiej od równo 20 lat, meldując się po raz pierwszy po wojnie "na pudle" (3 miejsce), zaś w Pucharze Polski odpadła już w 1/8 finału (I runda szczebla centralnego) po dwóch, zaciętych, derbowych bojach z Polonią (remis 2-2 po dogrywce w pierwszym spotkaniu i porażka 0-3 w powtórce). W ostatecznym rozrachunku klasyfikowało to więc "Legionistów" na pozycjach 9-16. W Pucharze Polski "chłopcy z Łazienkowskiej" znakomicie poradzili sobie za to rok później. Po raz pierwszy w swej historii dotarli do finału, rozgrywanego w dodatku na ich stadionie. Sytuacja była o tyle niezwykła, że do decydującej rozgrywki zakwalifikowała się... druga drużyna Legii (pierwszy zespół odpadł już w 1/8 finału), a rozegrano ją tuż przed... świętami Bożego Narodzenia (21 grudnia 1952 r.). Rezerwy rozpoczęły swe pucharowe boje od 1/64 finału, eliminując w przeciągu niespełna dwóch miesięcy aż 6 rywali. Siódmym były "Czarne Koszule" i to niestety one okazały się być o jedną bramkę lepszymi (porażka 0-1). Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, iż od 1/8 finału popularną "dwójkę" uzupełniło kilku piłkarzy pierwszej drużyny wraz z trenerem "Wackiem" Kucharem.
Pierwsze sukcesy
Przez pierwsze pół dekady swego istnienia zrzeszenie CWKS mając - dzięki protekcji wojska - wręcz nieograniczone możliwości organizacyjno-finansowe nie było w stanie osiągnąć żadnego znaczącego sukcesu. Oczekiwania i głód sukcesu były na tyle duże, że po 4,5 roku pracy postanowiono podziękować W. Kucharowi, powołując - w lutym 1954 r. - na jego miejsce niezwykle charyzmatycznego fachowca z Węgier - Janosa Steinera. Początkowe wyniki Madziara również nie były zadowalające, jednak wiara w jego nieprzeciętne umiejętności psychologiczno-szkoleniowe, a także olbrzymi kredyt zaufania, jakim został obdarzony, z czasem przyniosły efekty. Przełomowym okazał się sezon 1955 (grano cały czas systemem "wiosna-jesień"). To wówczas Legia, z Lucjanem Brychczym, Henrykiem Kempnym, Edmundem Kowalem, Horstem Mahsellim, Ernestem Polem, Marcelim Strzykalskim, Edwardem Szymkowiakiem i Jerzym Woźniakiem na czele, sięgnęła po premierowe w swej historii oficjalne tytuły (od razu "ustrzeliła" dublet - notabene, jako pierwsza w kraju). Najpierw - 29 września 1955 r. - w finale Pucharu Polski na Stadionie WP rozgromiła 5-0 gdańską Lechię, następnie - 20 listopada 1955 r. - uzyskawszy konieczny remis (1-1) w Sosnowcu nad tamtejszym Zagłębiem (ówcześnie Stalą) sięgnęła po premierowe mistrzostwo Polski, ciesząc się przy tym z podwójnej korony. Wyczyn ten powtórzyła rok później (21 października 1956 r., po remisie 2-2 z ŁKS Łódź na Łazienkowskiej) już z nowym trenerem - słynnym Ryszardem Koncewiczem, uświetniając tym samym obchody 40-lecia swego istnienia. W ekstraklasie "Legioniści" bez większych problemów ograli resztę stawki (dodatkowo trzy pierwsze miejsca w końcowej tabeli strzelców zajęli ich napastnicy), a 23 czerwca 1956 r. - podczas decydującego spotkania Pucharu Polski na Stadionie Dziesięciolecia - nie pozostawili złudzeń, najgroźniejszemu od tego czasu rywalowi - Górnikowi Zabrze, pokonując go 3-0. Sezon 1956 był szczególny także z trzech innych względów. 19 sierpnia 1956 r. "Wojskowi" odnieśli swe najwyższe - jak do tej pory - ligowe zwycięstwo (12-0 u siebie z krakowską Wisłą). 12 września 1956 r. - wyjazdową porażką 0-4 ze Slovanem Bratysława w I rundzie Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (PEMK) - zadebiutowali w europejskich pucharach, zaś dwa tygodnie później (19 września 1956 r.) wygrali w nich po raz pierwszy (2-0 w rewanżu na Stadionie WP). W międzyczasie, 6 czerwca 1956 r. na Stadionie Dziesięciolecia po raz pierwszy w Polsce gościli zespół brazylijski (Atletico Portugueza Rio de Janeiro). Po zaciętym pojedynku wirtuozi futbolu z "kraju kawy" ulegli warszawianom 2-1. O pozycji Legii w tamtym czasie dobitnie świadczy fakt zaproszenia jej przez władze FC Barcelona na spotkanie uświetniające otwarcie Camp Nou (po części była to forma rewanżu za mecz inaugurujący Stadion WP). PZPN wykorzystał sytuację i - w ramach przygotowań przed eliminacjami Mistrzostw Świata 1958 - do boju przeciw "Dumie Katalonii" (24 września 1957 r.) w ostatniej chwili wysłał kadrę narodową (naturalnie z legionistami z składzie), jednak na okolicznościowych afiszach przedmeczowych widniała nazwa "Legia Warszawa". W tym również czasie, pojawiła się przy Łazienkowskiej moda organizowania eskapad na ligowe spotkania wyjazdowe, co stanowiło zalążek późniejszego Klubu Kibica. Po "politycznym ociepleniu" sporo podróżowali również sami piłkarze. Tournee po krajach zachodniej Europy oraz po raz pierwszy Azji (Turcji i Izraelu), oprócz walorów czysto sportowych miały również aspekt turystyczny i finansowy. Wczesną wiosną 1957 r. nawiązano również współpracę z belgradzkim Partizanem, która przetrwała wiele lat, a przypomnienie sobie - na początku XXI w. - o kierunku bałkańskim, w znaczny sposób przyczyniło się do wygrania ekstraklasy.
Sezon 1956 - uznawany aż do roku 1994 za najlepszy w dziejach "Wojskowych" - był niestety kresem "Wielkiej Legii". Wywalczone - a potem obronione - najcenniejsze krajowe trofea nie przyczyniły się bowiem do wzrostu potęgi klubu i w kolejnych sezonach Legii zawsze czegoś brakowało, by wywalczyć upragnionego "majstra". Mimo iż "chłopców z Łazienkowskiej" szkoliło w tamtym czasie wielu znakomitych trenerów (m.in. Kazimierz Górski, Jugosłowianin Stjepan Bobek, czy Rumun Virgil Popescu), na finiszu ligi lepsze okazywały się ekipy górnoŚląskie, zwłaszcza "zabrski" Górnik. Czasami był to zaledwie 1 punkt (jak w 1960 r.), a czasami aż 11 oczek (w sezonach 1959 i 1961). Mimo to, zwykle "Zieloni" meldowali się w ścisłej czołówce końcowej tabeli, wywalczając sobie tym samym możliwość gry na arenie międzynarodowej. Dodatkowo sięgali po puchary Polski (lata 1964 i 1966 - uświetnienie hucznych obchodów 50-lecia istnienia klubu), co predestynowało do występów w Pucharze Europy Zdobywców Pucharów (PEZP). W sezonie 1964/1965, po niezwykle zaciętym trójmeczu z Galatasaray Stambuł (2-1, 0-1 i 1-0 w dodatkowym meczu w Bukareszcie), "Legioniści" - jako pierwsza polska drużyna - awansowali do ćwierćfinału europejskich rozgrywek (odpadając po 0-4 i 0-0 z TSV 1860 Monachium właśnie w PEZP), a w roku 1967 zwyciężyli w swojej grupie bardzo wówczas prestiżowego Pucharu Intertoto, za co otrzymali premię w wysokości 10 tys. franków szwajcarskich. Sezon później "duma Warszawy" była pierwszym polskim klubem, który zadebiutował w Pucharze Miast Targowych (protoplasta dzisiejszego Pucharu UEFA), rozbijając na Stadionie WP w swym pierwszym spotkaniu - niedawnego pogromcę - monachijski TSV 1860 aż 6-0 (2 października 1968 r.). Jej marsz zatrzymał dopiero w ćwierćfinale budapeszteński Ujpeszt (0-1 i 2-2).
Na początku lat 60. XX w. miało miejsce kilka szczególnych wydarzeń, na trwałe wpisujących się w historię klubu. 7 sierpnia 1960 r. - w 11 minucie zremisowanego 2-2 pojedynku z ŁKS Łódź na Łazienkowskiej - tysięczną ligową bramkę dla "Wojskowych" uzyskał Tadeusz Błażejewski. 5 października 1960 r., podczas rewanżowego meczu I rundy PEMK z duńskim Arhus GF (wygranego 1-0) po raz pierwszy na Stadionie WP rozbłysnęło sztuczne oświetlenie (cztery jupitery o łącznej mocy 800 luxów). Trzy tygodnie później (26 października 1960 r.) "Legioniści" zagrali przeciwko Zagłębiu w Sosnowcu - w wygranym przez nich 1-0 meczu - po raz pięćsetny w ekstraklasie. 6 maja 1961 r. - z okazji 40-lecia "Przeglądu Sportowego" - goszczono przy Łazienkowskiej francuski Stade Remis z wielkim Raymondem Kopaszewskim, który po raz kolejny pokazał klasę, zwyciężając "Zielonych" 3-1. Warto również wspomnieć, iż to właśnie z tego okresu datuje się najwyższa - i do dziś nie pobita - wygrana Legii na wyjeździe (17 listopada 1963 r. - 1-11 z Polonią Głubczyce w I rundzie PP).
Legia znowu "Pany", europejsko przy Łazienkowskiej
Pojawienie się w klubie - na przełomie lat 60. i 70. XX w. - utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia: Lesława Ćmikiewicza, Kazimierza Deyny, Roberta Gadochy, Władysława Grotyńskiego oraz Andrzeja Zygmunta, wspomaganych przez doświadczonych Bernarda Blauta, H. Mahselego, Jana Pieszko, Władysława Stachurskiego, Antoniego Trzaskowskiego, Janusza Żmijewskiego i naturalnie "żywą legendę" - L. Brychczego oraz genialnego czechosłowackiego szkoleniowca - Jaroslava Vejvodę, dało piorunujący efekt w sezonie 1968/1969 (od edycji 1962/1963 w I lidze grano już bowiem systemem "jesień-wiosna"). Ku uciesze licznej rzeszy sympatyków, pokonując 22 czerwca 1969 r. na własnym stadionie ustępującego mistrza - Ruch Chorzów 6-2, klub z Łazienkowskiej po 13 latach przerwy odzyskał upragniony tytuł, dający przepustkę do PEMK w sezonie następnym. Wyeliminowanie - już pod wodzą Edmunda Zientary - UT Arad (2-1 i 8-0), AS Saint-Etienne (2-1 i 1-0), Galatasaray Stambuł (1-1 i 2-0), spowodowało awans do półfinału (pierwsza polska ekipa na tym szczeblu). Tam na rewelacyjnych Polaków czekał Feyenoord Rotterdam. Bezbramkowy remis w meczu u siebie (1 kwietnia 1970 r.), porażka 0-2 w rewanżu (15 kwietnia 1970 r.) i to mistrzowie Holandii zagrali w wielkim finale (wygrywając go zresztą). Cieniem na wyjeździe do "kraju tulipanów" położyła się prowokacja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w stosunku do piłkarzy Legii, w której - jako kozły ofiarne - najbardziej ucierpieli J. Żmijewski, a przede wszystkim bramkarz W. Grotyński. Zakulisowe rozgrywki między MSW, a MON dla fenomenalnego golkipera oznaczały faktyczny kres świetnie zapowiadającej się kariery. Dwa miesiące po tym wydarzeniu "Wojskowi" świętowali kolejnego "majstra", nie mając pojęcia, że następna taka okazja nadarzy się dopiero za... 24 lata. Dla E. Zientary była to sytuacja szczególna, bowiem stał się pierwszą - i jedyną jak do tej pory - osobą w Legii, która zdobyła mistrzostwo zarówno jako piłkarz oraz trener.
Warto jeszcze wspomnieć o dramatycznym (przegranym liczbą goli strzelonych "na wyjeździe") ćwierćfinałowym dwumeczu w PEMK z najlepszym wówczas w Hiszpanii - Atletico Madryt (0-1 i 2-1), rozgromieniu 27 września 1972 r. w PEZP Vikinguru Reykjavik 9-0 (rekordowa wygrana polskiego zespołu w europejskich pucharach) skutkującym trafieniem na mediolański AC Milan (1-1 i 1-2, po dramatycznej dogrywce na San Siro) oraz kolejnym Pucharze Polski (ogranie - 17 czerwca 1973 r. - po rzutach karnych Polonii Bytom). Liczne sukcesy zespołu seniorów, sprawiły iż niemal bez echa przeszło osiągnięcie legijnej młodzieży. W lipcu 1969 r., z - rozgrywanego w Lublinie - finałowego turnieju mistrzostw Polski juniorów, wrócili oni w glorii zwycięzców. Był to premierowy i jedyny - jak do tej pory - tryumf "narybku z Łazienkowskiej", niestety dziś już nieco zapomniany (może dlatego, iż żadnemu z ówczesnych czempionów nie udało się zrobić prawdziwej "dorosłej" kariery. Mając uznaną - nie tylko w Europie - markę, od początku do połowy lat 70. XX w. "Legioniści" byli zapraszani w przeróżne miejsca globu. Od grudnia 1971 r. do lutego 1972 r. przebywali oni na wielkim tournee po Hiszpanii oraz państwach Ameryki Łacińskiej: Ekwadorze, Kostaryce i Kolumbii (pierwsza wizyta Legii w tej części świata). Do dnia dzisiejszego jest to najdłuższa "służbowa" wojaż rodzimego klubu, a rekord ten z całą pewnością już nigdy nie zostanie pobity. Natomiast na przełomie stycznia i lutego 1975 r. "Wojskowi" zaliczyli tournee po Australii. Był to ich debiut na Antypodach, który sprawił iż stali się pierwszą polską drużyną klubową, goszczącą na wszystkich kontynentach świata. 8 marca 1975 r. R. Gadocha, jako pierwszy polski piłkarz otrzymał zgodę PZPN i Ministerstwa Sportu na transfer do zawodowego klubu - późniejszego mistrza Francji - FC Nantes.
Na początku lat 70. XX w. zaczęły masowo powstawać Kluby Kibica, a legijny był jednym z najliczniejszych oraz najprężniej się rozwijających (sprzyjała temu możliwość konfrontowania się z podobnymi grupami zagranicznymi). Najwierniejsi sympatycy "Zielonych" zwykli zasiadać w centralnym sektorze wschodniej trybuny Stadionu WP, a od znajdującej się nad nim reklamy żyletek nazywali go kolokwialnie "Żyletą". Z czasem terminu tego zaczęto używać w odniesieniu do całej trybuny odkrytej (czyli tej vis-a-vis głównej), w dodatku upowszechnił się on tak bardzo, iż obecnie jest w powszechnym użyciu (choć oficjalnie owa trybuna nosi dziś imię Kazimierza Deyny). Nie bezzasadnym będzie napomknięcie, że wielkie sukcesy naszej reprezentacji narodowej w tamtych czasach, byłyby niemożliwe bez graczy i trenerów z Łazienkowskiej.
"Chuda" dekada
Po każdej hossie musi nastąpić bessa - ta znana ekonomiczna prawda tyczy się również klubów sportowych. Kryzys dotknął więc i Legię. Nawet cztery krajowe puchary, zdobywane parzyście w latach 1980 - 1981 oraz 1989 - 1990 (po wsze czasy w pamięci utkwią zwłaszcza dwa z nich: rozgromienie - 9 maja 1980 r. - 5-0 Lecha Poznań w Częstochowie oraz - rozegrany w Olsztynie - finał z 24 czerwca 1989 r. przeciwko Jagiellonii Białystok, zakończony efektownym zwycięstwem 5-2), a także pierwszy w historii Superpuchar (8 lipca 1989 r. 3-0 z Ruchem Chorzów) nie były w stanie osłodzić fanom braku upragnionego mistrzostwa. Tym bardziej, że swe ligowe tryumfy zaczęli święcić najwięksi - od tamtego czasu - rywale: Widzew Łódź i poznański Lech, a dodatkowo w ciągu kilkunastu dni z klubu odeszły dwie hołubione gwiazdy: Tadeusz Nowak (w październiku 1978 r. do angielskiego Bolton Wanderers) oraz przede wszystkim, ulubieniec tłumów - K. Deyna (w listopadzie 1978 r. do Manchester City za 100 tys. funtów szterlingów wraz z... kompletem sprzętu Adidasa). By godnie pożegnać tego drugiego - już wówczas żywą legendę Legii - 18 września 1979 r. zorganizowano towarzyskie spotkanie Legii z ówczesną drużyną "Kaki". Na Stadionie WP stawił się nadkomplet zwolenników jego talentu, a wiele tysięcy kolejnych ze smutkiem na twarzy stało pod bramami. Troszkę otuchy w serca kibiców wlały niezłe występy na międzynarodowej arenie. Ćwierćfinałowy bój PEZP (chyba ulubiony puchar Legii) sezonu 1981/1982 z radzieckim (gruzińskim) Dinamem Tbilisi - obrońcą pucharu - był nie tylko widowiskiem sportowym. Zwłaszcza jego pierwszy - rozegrany 3 marca 1982 r. w Warszawie - akt, stał się wielkim manifestem polskiej publiczności przeciw władzom znienawidzonego Kraju Rad. Takiej liczby milicjantów obiekt przy Łazienkowskiej nie widział chyba nigdy, a nieco zdeprymowani całą sytuacją gracze gospodarzy ulegli rywalom 0-1. W rewanżu padł identyczny rezultat, więc możliwość gry o finał walczyli Gruzini. Trzy lata później czołowa ósemka (tym razem Pucharu UEFA), okazała się już nieosiągalna dla "Wojskowych". Niewiele brakowało, by przeskoczyć Inter Mediolan (0-0 w pierwszym meczu na półwyspie Apenińskim i porażka 0-1 po dogrywce u siebie), a podobno szczęście sprzyja lepszym... "Niebiesko-czarni" stanęli na drodze Legii, również w następnym sezonie (1/16 Pucharu UEFA) i znowu mieli farta. Co prawda w stolicy 3-2 zwyciężyli gospodarze, jednak włoskie cattenacio zatriumfowało na San Siro, więc skończyło się na 1-0 dla mediolańczyków.
W połowie lat 80. XX w., pojawiła się szansa na wygranie ligi. Półmetek sezonu 1984/1985 "Zieloni" skończyli na 1 miejscu, jednak wiosną - w co najmniej dziwnych okolicznościach - "majstra" zgarnął zabrzański Górnik. Niemal identyczna sytuacja miała miejsce rok później. Niby walka trwała do końca, ale... Oficjalnie nikomu nic nie udowodniono, a trop "śledztwa" urywał się w... szatni Legii. Niestety takie czasy - warto jedynie napomknąć, iż to właśnie na kanwie tamtych wydarzeń Janusz Zaorski nakręcił słynnego "Piłkarskiego Pokera". Ironią losu jest fakt, iż w ciągu zaledwie dekady przez Łazienkowską przewinęła się cała masa niezłych podówczas piłkarzy - nierzadko wielkich indywidualności (m.in. Jarosław Araszkiewicz, Jarosław Bako, Kazimierz Buda, Andrzej Buncol, Tomasz Cebula, Dariusz Dziekanowski, Krzysztof Iwanicki, Zbigniew Kaczmarek, Jacek Kazimierski, Roman Kosecki, Dariusz Kubicki, Marek Kusto, Stefan Majewski, Henryk Miłoszewicz, Piotr Mowlik, Mirosław Okoński, Włodzimierz Smolarek, Stanisław Terlecki, Adam Topolski, Dariusz Wdowczyk) - z których nigdy nie udało się zbudować silnej drużyny. Może to wina trenerów, może działaczy, a może samych zawodników niepotrafiących oprzeć się urokom stolicy. Sporadycznie przytrafiały się jednak wspaniałe chwile i niezapomniane potyczki, jak choćby ta z 13 września 1989 r. na Camp Nou w I rundzie PEZP. Po ewidentnych błędach sędziego (nieuznany gol R. Koseckiego, dziwne "gwizdki" etc.), najlepszej wówczas na świecie FC Barcelona cudem udało się uratować remis 1-1 ("bajeczny" lob Andrzeja Łatki). Dodatkowo pół roku wcześniej - 25 kwietnia 1989 r., nastąpiło odłączenie się sekcji piłkarskiej od wielosekcyjnego CWKS, a utworzona w ten sposób Autonomiczna Sekcja Piłki Nożnej (ASPN) była zaczątkiem spółki akcyjnej. Temu wręcz epokowemu wydarzeniu patronowali nowy prezes klubu - generał Włodzimierz Oliwa oraz prezes dopiero co utworzonej Rady Nadzorczej (czyli faktyczny szef stowarzyszenia ASPN "Legia" Warszawa) - Jerzy Wojtysiak, będący jednocześnie niezwykle rzutkim biznesmenem przełomu ustrojów (właściciel spółki Wojtysiak Holding oraz prezes fundacji Warsfutbol). Cała sytuacja była niezwykła, bowiem w Polsce panował jeszcze faktycznie cały czas komunizm (choć w praktyce czuć już było "odkręcanie śruby"), a Ludowe Wojsko Polskie (czyli "opiekun" Legii) było jednym z głównych elementów panującego ustroju. Teoretycznie, porozumienie się socjalistycznej generalicji ze światem raczkującego sektora prywatnego zdawało się absolutnie niemożliwe, jednak otwartość umysłów szefostwa jednej i drugiej strony przyniosła niecodzienny efekt. W dodatku, ów błyskawicznie wypracowany konsensus trzeba było utrzymywać przez kolejne dni, miesiące, lata, co również nie nastręczało problemów i niezwykła koegzystencja odbywała się bez większych zgrzytów. Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, iż na stan tak niewątpliwie wpływ miało stopniowe obniżanie się możliwości organizacyjno-finansowych polskiego wojska. Mimo wszystko była to jedna z niewielu - choć jakże piękna i ważna - "jaskółek" lat 80. XX w. "Zwieńczeniem" nienajlepszej - bądź, co bądź - dekady, stała się wiadomość o tragicznej (i faktycznie nie do końca wyjaśnionej) śmierci ulubieńca "Łazienkowskiej" - K. Deyny (1 września 1989 r. na autostradzie pod amerykańskim San Diego).
L(egia)iga Mistrzów
"Nowe czasy" rozpoczęły się od wywalczenia 17 czerwca 1990 r. (2-0 z GKS Katowice na stadionie... Widzewa) Pucharu Polski, co umożliwiło grę w PEZP. Przejście Swift Hesperange (3-0 i 3-0) oraz Aberdeen (0-0 i 1-0), poskutkowały awansem do ćwierćfinału i trafieniem na zwycięzcę tych rozgrywek sprzed roku - Sampdorię Genua. Wygrana 1-0 u siebie (6 marca 1991 r.), a także wyjazdowy (20 marca 1991 r.) remis 2-2 po niezwykle dramatycznym spotkaniu (dwie bramki wschodzącej gwiazdy - Wojciecha Kowalczyka), pozwoliły zakwalifikować się do najlepszej czwórki. Niestety późniejszy triumfator - Manchester United okazał się lepszy, ale remis 1-1 na Old Trafford ma swoją wymowę. Dokonania te bardzo zaskoczyły niemal wszystkich ludzi piłki w Polsce, bowiem w lidze Legia była drużyną środka tabeli i... w żadnym innym pucharze nie miałaby prawa zagrać. Co więcej, w następnym sezonie (1991/1992) "wesoła twórczość" nieudolnych działaczy doprowadziła do sytuacji, że niemal do samego końca ważyły się losy klubu w ekstraklasie. Jednak pewna wygrana 3-0 nad Motorem w Lublinie (13 czerwca 1992 r.) w przedostatniej kolejce, zagwarantowała utrzymanie. Zdaniem wielu było to jedno z najważniejszych spotkań w całej historii "Wojskowych". Przegrana w tamtym spotkaniu i wielce prawdopodobny wówczas spadek do II ligi, mogłyby skończyć się podobnie do wydarzeń z 1936 r. Tak na marginesie "kwiatków" było w omawianym okresie bez liku. Szczytem degrengolady okazała się sprzedaż R. Koseckiego do tureckiego Galatasaray Stambuł (klub z owego transferu uzyskał "grosze", miliony zaś - niemalże w majestacie prawa - podzielili między siebie ówcześni "działacze", dzięki koneksjom z pośrednikiem).
Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie i dało początek całemu ciągowi wydarzeń w latach następnych. Najpierw na Łazienkowskiej pojawili się dwaj Rosjanie: Aleksandr Kaniszczew (pierwszy po ponad półwiecznej przerwie obcokrajowiec z "eLką" na piersi) oraz Sergiej Szestakow (pierwszy w dziejach cudzoziemski strzelec gola dla "Zielonych"). Naturalnie nie byli to piłkarze z "górnej półki", jednak ich przybycie zapoczątkowało nowy trend w polityce transferowej Legii. Dekadę później, głównie dzięki zagranicznym posiłkom "duma Warszawy" fetować będzie liczne sukcesy. Jeszcze w maju 1992 r. wojskowym działaczom ASPN udało się podpisać sponsorską umowę z żerańską FSO. Na jej mocy, piłkarze mieli przez dwa lata reklamować wyroby tej firmy, otrzymując w zamian comiesięcznymi ratami 2,4 mld. ówczesnych złotych. Ów mariaż dał początek dość długiemu związkowi, który ostatecznie przerwało dopiero pojawienie się Grupy ITI prawie 12 lat później. Tuż po Igrzyskach w Barcelonie posadę trenera objął "mistrz kasy i motywacji" - Janusz Wójcik, zaŚ nieco później głównym sponsorem stowarzyszenia ASPN został Janusz Romanowski. 20 czerwca 1993 r. stabilna finansowo Legia sięgnęła (zwycięstwo 6-0 nad Wisłą w Krakowie) po upragnione mistrzostwo Polski, które dzień później zabrało jej Prezydium Zarządu PZPN (stosunkiem głosów zaledwie 5-4), każąc przy tym grzywną w wysokości 500 mln. "starych" złotych. Przez stolicę przelała się fala demonstracji niezadowolonych kibiców, czekających na okazanie dowodów w sprawie "niedzieli cudów" (nigdy ich notabene nie znaleziono). Klub przechodził w tym czasie ciężkie chwile, ponosząc olbrzymie straty finansowe (główny wpływ na to miało wykluczenie, z przynoszących spore profity europejskich pucharów). Wszystko powetowano sobie w sezonie następnym. Wywalczony - 15 czerwca 1994 r., już pod wodzą Pawła Janasa - remis (1-1) z Górnikiem Zabrze w stolicy, przypieczętował kolejnego "majstra", zaś 3 dni później (18 czerwca 1994 r.) również na Stadionie WP dane było cieszyć się z pokonania 2-0 ŁKS Łódź w finale Pucharu Polski. Ten jubileuszowy - dziesiąty krajowy puchar wywalczony przez "Zielonych", dawał równocześnie trzeci dublet. Aby nie pozostawiać najmniejszych wątpliwości - kto był zdecydowanie najlepszy "nad Wisłą", 24 lipca 1994 r. warszawianie pokusili się (jako pierwsi w Polsce) o tzw. "potrójną koronę", czyli do owego dubletu dorzucili Superpuchar (6-4 z ŁKS Łódź w Płocku). Brakowało tylko dobrego występu na arenie międzynarodowej (wszyscy fachowcy twierdzą, że z ówczesną kadrą "Wojskowi" mogli sporo namieszać w Lidze Mistrzów, jednak UEFA pozostała nieugięta i utrzymała pucharowy zakaz) co nie zmienia faktu, że był to bez wątpienia najlepszy rok w historii klubu. Niestety pierwsze podejście do Champions League, stanowiące początek sezonu następnego, zakończyło się blamażem w eliminacjach z chorwackim Hajdukiem Split (0-1 i 0-4), dlatego miesiąc później za 1,75 mln. dolarów do Realu Betis Sewilla został sprzedany W. Kowalczyk. Natomiast już od jesieni 1994 r. Legia - jako jedyny wówczas klub w kraju - miała podpisaną umowę z Canal+ Polska na udostępnienie praw do transmisji meczów rozgrywanych przez nią w roli gospodarza. Toteż pierwszym pojedynkiem ligowym prezentowanym przez tą stację 1 kwietnia 1995 r., była zwycięska konfrontacja "Zielonych" z GKS Katowice (1-0). Oznaczało to regularny dopływ gotówki z kasy francuskiego medialnego potentata oraz sponsorów reklamujących się na stadionie, lecz co ważniejsze zwiększało liczbę osób mogących naocznie podziwiać grę jednej z czołowych wówczas drużyn w Europie.
Następne ligowe rozgrywki "Legioniści" również ukończyli na 1 miejscu (31 maja 1995 r. - 3-0 u siebie z Rakowem Częstochowa, na dwie kolejki przed końcem sezonu), wywalczając do tego kolejny Puchar Polski (18 czerwca 1995 r. - 2-0 z GKS Katowice na Stadionie WP), w czym nieocenione zasługi mieli Adam Fedoruk, Marek Jóźwiak, Radosław Michalski, Leszek Pisz, Jerzy Podbrożny, Krzysztof Ratajczyk, Maciej Szczęsny oraz Jacek Zieliński. Dodatkowo, od 20 czerwca 1992 r. do 10 maja 1995 r. nie przegrali oni na Łazienkowskiej 48 kolejnych spotkań z rzędu (39 zwycięstw - z czego 18 kolejnych - i 9 remisów) ustanawiając tym samym - nie pobity przez równo 10 lat - rekord rodzimej ekstraklasy. Co jednak ważniejsze, dwukrotne ogranie IFK Goteborg (1-0 i 2-1), dało upragniony awans do coraz popularniejszej Ligi Mistrzów. Zespół został wzmocniony (m.in. Cezarym Kucharskim oraz Ryszardem Stańkiem), toteż 13 września 1995 r. w inauguracyjnym pojedynku "Wojskowi" efektownie pokonali norweski Rosenborg Trondheim 3-1. Z późniejszych wyników, warto odnotować zwycięstwo 1-0 oraz remis 0-0 z mistrzem Anglii - Blackburn Rovers. Dzięki korzystnym wynikom innych spotkań w swojej grupie, Polacy uplasowali się ostatecznie na 2 pozycji i w nagrodę znaleźli się w czołowej "ósemce" najbardziej prestiżowych rozgrywek europejskich. Obydwa spotkania ćwierćfinałowe zaplanowano na połowę marca, więc ich rozgrywanie zbiegło się z jubileuszem 80-lecia działalności klubu. Niestety, grecki Panathinaikos Ateny okazał się już zbyt wymagający i po bezbramkowym remisie przy Łazienkowskiej, ograł warszawian 3-0 na Stadionie Olimpijskim. Kibice byli co prawda niepocieszeni, jednak - jak na polskie warunki - sukces był ogromny. Ponadto wszyscy liczyli na udany finisz ligowy. Do decydującego spotkania z Widzewem w Warszawie wszystko szło nieźle, jednak 22 maja 1996 r. coś się zacięło. Porażka "na własne życzenie" 1-2, przesądziła o utracie prymatu. Co gorsze - odszedł J. Romanowski (w dodatku do... Polonii), sprzedano cały "szkielet" zespołu, więc pojawiło się widmo kolejnego kryzysu.
Ku normalności(?)
Na szczęście 2 lokata w tabeli dawała szansę pokazania się w Pucharze UEFA. Doskonały rewanż (24 września 1996 r.) na Stadionie WP z ateńskimi "Koniczynkami" (zwycięstwo 2-0, po wcześniejszej porażce 2-4) i awans do III rundy, ostatecznie przekonały - w grudniu 1996 r. - szefostwo Daewoo do zainwestowania w klub. Sprostaniem wymagań współczesnego futbolu było powołanie 12 lutego 1997 r. Sportowej Spółki Akcyjnej (SSA) "Legia" Warszawa, co pozwalało mieć nadzieję na normalne funkcjonowanie zespołu piłkarskiego u progu nowego tysiąclecia. Po przekształceniach - 30% udziałów w spółce mieli Koreańczycy, 40% należało do holdingu Pol-Mot SA, zaś pozostałe 30% stanowiło własność Stowarzyszenia CWKS "Legia", które obok aportu przekazało spółce prawo do wartości niematerialnych sensu stricte, ale dla każdego kibica najważniejszych - bo w gruncie rzeczy bezcennych, czyli nazwy, herbu, wszelkiej symboliki, historii (ciągłej od 1916 r.) oraz bogatych tradycji (poprzez nawiązywanie do osiągniętego dorobku). Plany były iście mocarstwowe - mówiono nawet o... grze w finale Ligi Mistrzów w 2000 r. (sic!). "Odwieczne" problemy z własnością gruntów przy Łazienkowskiej (ostatecznie rozwiązane dopiero 7 lat później) uniemożliwiły co prawda zbudowanie nowoczesnego stadionu - choć szansa była na to przeogromna - jednak tworzenie dobrej drużyny teoretycznie nie było niczym ograniczane. Wyasygnowano odpowiednie środki finansowe, więc wystarczyło tylko trochę pomyśleć. I tu pojawił się problem, bo nie po raz pierwszy działaczom zabrakło zdrowego rozsądku. Miliony złotych, wydano na rozkapryszone "gwiazdeczki" i ich bajońskie kontrakty, a sportowa wartość drużyny była - delikatnie mówiąc - średnia. Nie pierwszy raz okazało się, że dzięki samym tylko pieniądzom nie da się zbudować silnego zespołu. Najlepszym dowodem był pamiętny mecz z 18 czerwca 1997 r., który sympatykowi Legii będzie się już zawsze kojarzył wyłącznie z upokorzeniem. Prowadzić 2-0 w decydującym spotkaniu u siebie z Widzewem i w ciągu pięciu ostatnich minut stracić trzy bramki - które przesądzają o niemal pewnym tytule mistrzowskim - jest rzeczą wprost nie do wymyślenia. Powtórzył się, więc "czarny" scenariusz sprzed roku, a humorów nie poprawiły nawet kolejny Puchar Polski (29 czerwca 1997 r. - 2-0 z GKS Katowice na stadionie ŁKS) oraz Superpuchar (3 sierpnia 1997 r. - 2-1 u siebie z łódzkim Widzewem). W sezonie 1997/1998 "Wojskowi" wystąpili w historycznej, bo ostatniej edycji PEZP. Niestety, bez większych sukcesów (wyeliminowani przez "średniaka" Serie A - Vicenzę Calcio). 7 kwietnia 1997 r. ukazał się w sprzedaży pierwszy numer nowej "Naszej Legii" (wówczas miesięcznika, dziś już tygodnika) - nieocenionego źródła wiarygodnych informacji o ukochanym klubie dla każdego kibica "eLki", nawet tych z najodleglejszych zakątków kraju. Niewielu przepowiadało mu dłuższe utrzymanie się na rynku, jednak grupa zapaleńców skupiona wokół "człowieka orkiestry" Wiesława Gilera nie dała za wygraną i dziś pismo jest największym klubowym wydawnictwem w Polsce. Jego tytuł nawiązuje do nazwy broszury wydanej po raz pierwszy przed rewanżowym meczem półfinału PEMK przeciw Feyenoordowi Rotterdam. Jak więc widać kontynuacja nastąpiła po... 27 latach (dlatego przymiotnik "nowej" przed tytułem, kilka wersów wcześniej). Później było już tylko gorzej - "Zieloni" nie weszli nawet do pucharów, zmieniali się trenerzy, obrażali zawodnicy - jednak "Żyleta" ciągle czekała na lepsze czasy. W czerwcu 1998 r. za 1,8 mln. dolarów do włoskiego pierwszoligowca Venezii Calcio sprzedano Nigeryjczyka Kennetha Zeigbo, co z całą pewnością można uznać za pewien sukces (przez długi czas był to bowiem najwyższy transfer jakiegokolwiek zawodnika z polskiej ligi), z drugiej jednak strony zespół został poważnie osłabiony, a w dodatku "Łazienkowska" straciła swego kolejnego ulubieńca. Czary goryczy dopełniło dodanie członu sponsora do nazwy "Legia" (tak, więc od 4 lutego 1997 r. klub występował pod nazwą "Legia-Daewoo" Warszawa), co wielu porównywało do "świętokradztwa" z czasów stalinizmu. Dodatkowo, skutki decyzji ówczesnych bossów klub odczuwał przez niemal całą dekadę, a zamienienie przez dwa lata niemal idealnej sytuacji finansowej w ogromne długi (deficyt sięgający kilkunastu milionów złotych) - jest nie lada sztuką. Normalność?
W sezonie 1998/1999 pojawiła się szansa na kolejne wicemistrzostwo, jednak wynik derbów Łodzi (niespotykane nigdy wcześniej, ani później - 5-0 dla Widzewa), przy "uczciwym" derby stolicy spowodował, iż przez łzy smutku cieszono się z brązowego medalu. Wbrew pozorom gra była warta świeczki, bowiem na skutek wykluczenia - przez władze UEFA - z europucharów mistrzowskiej Wisły Kraków, 2 lokata dawała prawo gry o Ligę Mistrzów. Tym razem ani PZPN, ani "cała Polska" niczego nie widzieli. Wywalczenie 3 miejsca dało mimo wszystko - po rocznej przerwie - szanse zaprezentowania się Europie (w Pucharze UEFA). Dzięki temu 12 sierpnia 1999 r. klub obchodził mały jubileusz. Tego dnia bowiem piłkarze z "eLką" na piersi rozegrali - jako pierwsza polska drużyna - swój setny mecz w europejskich pucharach (zwycięstwo 5-0 nad macedońskim Vardarem w Skopje). Dwanaście miesięcy później, znowu zabrakło warszawian w rozgrywkach międzynarodowych, bowiem 4 pozycja w końcowej tabeli sezonu 1999/2000, akurat wówczas nie dawała przepustki "na salony". Z ówczesną kadrą zawodniczą żadnego trofeum nie był w stanie wywalczyć nawet najlepszy polski trener końca lat 90. XX w. - Franciszek Smuda.
"Jugo" wszędzie - sukces będzie
Kryzys Daewoo z przełomu tysiącleci, spowodował przekształcenia własnościowe w SSA. Już na początku marca 2001 r. całkowitą władzę przejęli decydenci z Pol-Mot Holding SA z Andrzejem Zarajczykiem na czele (do tego czasu posiadacze 40% akcji klubu), którzy za 3,5 mln. dolarów nabyli od Koreańczyków ich udziały (30%) i dodatkowo 10% z puli należącej do CWKS, stając się tym samym właścicielem pakietu większościowego. Snuto również plany wejścia na giełdę, co jednak się nie powiodło. 1 lipca 2001 r. ku ogromniej uciesze rzesz kibiców wyrzucono z nazwy klubu człon byłego sponsora. Wykorzystując dobre znajomości na Bałkanach niemal natychmiast (19 marca 2001 r.) funkcję szkoleniowca powierzono Serbowi - Dragomirowi Okuce, ten z kolei parę miesięcy później sprowadził do drużyny kilku swych rodaków. Kontrowersyjna - jak twierdziło wielu - polityka klubu, przyniosła rezultaty zaskakująco szybko. Niespodziewany remis 1-1 w Krakowie (24 kwietnia 2002 r.) z najsilniejszą wówczas kadrowo oraz organizacyjnie Wisłą dał niepowtarzalną szansę na wywalczenie kolejnego tytułu mistrzowskiego. Stało się to ostatecznie faktem 28 kwietnia 2002 r. po bezbramkowym remisie na Stadionie WP z Odrą Wodzisław w przedostatniej kolejce sezonu 2001/2002. Dodatkowo - po raz pierwszy w swych dziejach - "chłopcy z Łazienkowskiej" sięgnęli po Puchar Ligi (3-0 i 1-2 w finałowym dwumeczu z "Białą Gwiazdą"). Trzecie podejście do Ligi Mistrzów, zakończyło się jednak drugim niepowodzeniem - w decydującej rundzie słynna FC Barcelona okazała się nie do przejścia (0-3 i 0-1). Zaistniała jednak możliwość pokazania się w Pucharze UEFA i to właśnie w jego I rundzie Legia, jako pierwszy polski klub w dziejach, wyeliminowała zespół z Holandii (4-1 i 3-1 z FC Utrecht). W międzyczasie "Legioniści" pobili klubowy rekord kolejnych ligowych spotkań bez porażki, bowiem od 23 września 1999 r. do 9 listopada 2002 r. nie przegrali żadnego ze swych 33 meczów. Mimo tego, szefowie Pol-Motu zaczęli coraz głośniej mówić o chęci odsprzedania swego pakietu akcji innemu podmiotowi, jednak za każdym razem negocjacje stawały w martwym punkcie. W 2002 r. powstało prężnie działające Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa, będące inicjatorem wielu pożytecznych akcji kibicowskich. W sezonie następnym znacznie osłabiony zespół nie grał już tak dobrze, mimo wszystko niemal do końca walczył o "majstra". Ostatnia kolejka i "dziwny" mecz Polonii z Katowicami zadecydował, że "Wojskowi" nie zakwalifikowali się nawet do europucharów, co dodatkowo powiększyło - i tak już niemałą - "dziurę" w budżecie oraz odstraszyło ewentualnych kontrahentów. Podłego nastroju nie zmieniał nawet tytuł króla strzelców wywalczony przez Serba Stanko Svitlicę (pierwszy obcokrajowiec w historii polskiej ligi mogący pochwalić się podobnym wyczynem). Do Belgradu wrócił "cudotwórca" Okuka, a jego miejsce zajął dotychczasowy asystent (i były zawodnik) - D. Kubicki, który już wcześniej (na początku sezonu 1999/2000) prowadził samodzielnie zespół.
ŹRÓDŁO: http://legionisci.com/historia/